Upały się skończyły, przyszła
jesień. Nie wiem jak Wy, ale ja w końcu odetchnęłam. Mocno mi dały w kość te
wysokie temperatury. Chociaż trzeba
przyznać, że ochłodziło się baaaardzo szybko. O ile w ciągu dnia mamy fajną
temperaturę, tak rano…oj. Ostatnio w
czapce szłam do pracy.
Co się wydarzyło przez ostatni
miesiąc? Po pierwsze i najważniejsze, moja bazgranina skończyła 3 lataJ. Miałam marzenie
zakładając blog, że przyjdzie taki dzień, że zamknę ten kram. Na razie się na
to niestety nie zanosi. A dlaczego? Bo u mnie zupełnie bez zmian, a nawet
gorzejL
Moja aktualna kuracja to:
…..
…..
oraz
…..
czyli nie za wiele. Pomysłów na
siebie nie mam, za bardzo funduszy również, żeby szaleć bez większego planu,
więc uznałam, że poczekam aż sytuacja się rozwinie. A przynajmniej tak myślałam jeszcze 2
tygodnie temu…kiedy zaczęłam pisać ten post (tak wiem, opornie mi to wszystko
idzie). Teraz już wiem, że muszę działać, bo jest coraz gorzej.
Ale od początku.
W sierpniu brałam Solgar, ale po
jednym opakowaniu zaprzestałam stosowania. Planuję jednak zrobić kiedyś taką
kurację jak miałam pół roku temu. Przerwałam teraz tak szybko w sumie mało poważnego
powodu, ale jednak: Solgar =mocz i pot w
radioaktywnym żółto-zielonym kolorze. O ile mocz to nie problem, tak w te
upały…sami się domyślacie. Większość moich ciuchów musiałam odplamiać, a nie
było to łatwe! Wkurzyłam się trochę i odstawiłam go. Zamiast tego kupiłam
żelazo. A co! Pomyślałam, że sama na sobie poeksperymentuje skoro ferrytynę mam
tak niską. Oczywiście wszystko pod kontrolą. Mam tylko problem jak i kiedy je
przyjmować, bo wg tego co pisze w ulotce, a tego co jem i pije, to nie mam
wolnego etatu na te drażetki. Dlatego ciężko nazwać to w ogóle suplementacją
żelaza.
Jakiś czas temu trafiła mi się w
jednym z marketów możliwość zobaczenia swojej skóry głowy i włosów w
powiększeniu. Dosyć zabawna sytuacja, oglądać swoje włosów w otoczeniu
pomidorów i kiełbasy, a do tego to co usłyszałam mam wątpliwości, czy osoba która przeprowadzała
badanie, jednak się na tym znała. Całość wydarzenia była pod wezwaniem jednej z
firm drogeryjnych kosmetyków do pielęgnacji włosów. Czekałam aż usłyszę, że
moje włosy to wysuszona miotła (bo tak wyglądają). Zamiast tego usłyszałam, że moje
włosy są ładne i zadbane, wręcz podręcznikowe i byłam tego dnia pierwszą osobą
z takimi włosami. Zrobiłam wytrzeszcz, bo to już było mocne popołudnie. No miłe
to było, nie ukrywam, ale uważam, że mocno przesadzone. A dlaczego mam ogólnie wątpliwości
co do samego badania: bo podobno wg tego badania na moich włosach widać w
niektórych miejscach uszkodzenia mechaniczne, najprawdopodobniej od suszarki
albo prostownicy…no i tutaj mały zonk, bo ja takiego ciężkiego sprzętu nie
używam. No, ale jeszcze ok, mogłam je uszkodzić w inny sposób, prostownica się
pewnie nasuwa sama. Natomiast dowiedziałam się, że widać na moje skórze
pozostałości po piankach i lakierach. Tutaj prawie padłam. Co prawda pani
nazwała te pozostałości jakoś inaczej (niestety nazwy nie pamiętam), a że nie
wiedziałam co dokładnie ma na myśli poprosiłam, żeby mi przełożyła na mój język
i przedstawiła konkretne przykłady. Zdziwiła się, że nie stosuję żadnych
pianek, lakierów, ani innych utrwalaczy. Hmmmm no to ciekawe czego mam tam
pozostałości, skoro ja niczego nie stosuję poza odżywką na końcówki, żeby tą
miotłę rozczesać :D Kolejną sprawą która
mnie zaskoczyła, było moje podrażnienie skóry który się ujawniło w powiększeniu.
Tutaj akurat mogę się z tym zgodzić, bo faktycznie wtedy kiedy robiłam to
badanie czułam pewien dyskomfort, natomiast to co zobaczyłam na ekranie
monitora dla mnie wyglądało jako ukrwienie skóry. Nie jestem w tym temacie
specem, musiałby się najlepiej trycholog wypowiedzieć, ale pamiętam moją wizytę
sprzed kilku lat właśnie u trychologa i powiedział mi, że tył głowy mam
ukrwiony, natomiast na przodzie tego ukrwienia nie widać wcale. Teraz kobietka mi
powiedziała, że skóra powinna być biała. Jak być powinno? Kolejna sprawa: włosy mam ponoć grube. Ha ha ha.
Włosy mam cienkie, zawsze miałam. Mało tego.
Patrzyłam w ten magiczny sprzęt który pokazywał zakresy i było
„normalne” a nawet bardziej w stronę” cienkie”. I na koniec wisienka na torcie. Mam ilość włosów w normie. To już się zastanawiałam czy sobie ze mnie
jaj nie robi. Pomierzyła i wyszedł jej zakres 109-120 włosów na cm2 (ta
mniejsza wartość z przodu). Normą jest 140, wg jej aparatury. Nie omieszkałam,
sprawdziłam, normą jest 300 włosów na cm2.
Żeby jeszcze było ciekawiej, we
Wrocławiu latem „zaparkowało” Centrum stworzone dla zdrowia. Wiem, ze jest to
impreza objazdowa, ale nie wiem czy w tym samym czasie jest też w innych
miastach czy co roku lądują gdzie indziej. Z koleżanką załapałyśmy się na
ostatni dzień badań. Uznałyśmy, że jako Panie w średnim wieku powinnyśmy się
czegoś o swoim zdrowiu dowiedzieć;) Wpuścili nas do kapsuły która dokonywała
pomiarów (podobno w niektórych fitness klubach są podobne), trochę z nami
pogadali o wynikach a całość dokładnego pomiaru można było sobie ściągnąć
z netu. Sprzęt podobno bardzo
nowoczesny, ale niestety ja i koleżanka zostałyśmy znacząco skrócone i
pogrubione. Globalnie to mało istotne,
ale wypaczało inne wyniki. Podsumowując: jestem okazem zdrowia, wszystko jest
super, ale do magicznej granicy kiedy
powinnam się zacząć o siebie martwić dzieli mnie 1pkt;) Czyli niewiele. No i wg rozpiski
powinnam nabrać masy mięśniowej i schudnąćJ
Tylko teraz nie wiem ile to tego mojego nierealnego wzrostu… Samo
przedsięwzięcie uważam, za całkiem fajne, mimo tych małych błędów jednak daje
to jakiś obraz człowieka.
Z inszych ciekawostek: niedawno
był tydzień ruchu we Wrocławiu. Nie wiedziałyście? Nie przejmujcie się. Fitness
kluby które w tym brały udział też o tym nie wiedziały i globalnie chyba nikt o
tym nie wiedział oprócz mojej qmpeli;) Cały bajer polegał na tym, że zapisujesz
się na zajęcia w danym klubie i przez cały tydzień możesz śmigać i testować, tu
czy tam. Dla kogoś kto chce sprawdzić jak wyglądają zajęcia w różnych klubach,
fajna sprawa. Na pierwsze zajęcia wybrałyśmy „zdrowy kręgosłup”. Scena jak z
komedii, niestety nie tylko zabawne, ale i zatrważające. Na zajęciach były też
osoby starsze, dużo starsze od nas i bez problemu wykonywały ćwiczenia z
którymi my sobie nie radziłyśmy. Nawet przez moment zastanawiałam się czy nie
powinnam poważnie rozważyć chodzenia na fitness, ale są „tematy” które to uniemożliwiają.
Za to zaczęłam biegać. Na razie to tylko wstęp z większymi i mniejszymi
przerwami, ale mogę już dogonić autobus. Dzisiaj dogoniłam nawet dwa na jednej
trasie i nie trzeba było mnie reanimować, co zazwyczaj miało miejsce. Jest
dobrze. Może idzie ku lepszemu. Tylko te słodycze, nadal są moja największa
zmora.
A teraz wracając do tematu z
początku wpisu. Leci mi bardzo dużo włosów. Teraz mam taki stan, że chyba od
początku mojej „przygody” takiego nie było. Wystarczy, że ruszę głową i coś
poleci. Ponieważ jednak już z tym wszystkim trochę żyję, więc staram się nie
panikować. Może to chwilowe? Niestety dokucza mi przy tym dosyć mocno skóra.
Tutaj się rozpisywać nie będę, bo ciężko mi nawet opisać jak mocno świruje. I
nie sądzę, żeby ŁZS miało z tym jakikolwiek związek. Zgadałam się na ten temat
z mamą i tak w sumie to chyba jej reakcja sprawiła, że postanowiłam, że nie będę
więcej czekać na to co się jeszcze może wydarzyć. Zaczęłam od tematu cktórego
do tej pory ani razu nie tknęłam, bo uznałam, że to akurat na pewno mnie nie
dotyczy, otóż badanie poziomu witaminy D. Jak ktoś tu ze mną jest dłużej, to
wie, że nawet kiedyś popełniłam zbrodnię i napisałam na tymże blogu poemat o
witaminie D i tym, że samo słonko wystarczy, żebyśmy byli w nią bogaci. Otóż
chyba nie, bo mój wynik badania (25-OH) total to 12 ng/ml przy zakresie 30-80.
Chociaż musze się przyznać, że do amatorów słonecznych kąpiel nie należę i
raczej bez filtra na słońce nie wychodzę. Natomiast kiedy pisałam wyżej wspomniany
poemat to testowałam przechadzanie się bez filtrów w godzinach popołudniowych i
wtedy nie widziałam, żadnej różnicy na włosach. Nie oszukujmy się jednak,
ciężko cokolwiek oceniać, nie robiąc żadnych badań. W sumie jestem chyba po raz
pierwszy tak zaskoczona wynikiem jakiegoś badania. Naprawdę nie przypuszczałam,
że mogę tak nisko poniżej kreski zjechać. To ciekawe jaki wynik bym miała za
miesiąc? No i teraz jak już to wiem, zastanawiam się co z tym fantem dalej
zrobić. Czy samemu się suplementować czy gdzieś się z tym udać? Chyba zostanę
przy pierwszej opcji, ale jeśli macie jakieś doświadczenia w tym temacie to
piszcie mi. W następnej kolejności myślałam, żeby polecieć z całą tarczycą i
badaniami pod kątem insulinooporności. Na koniec hormony.
No i tyle:) Miłego:) Niestety
dopóki nie zrobię sobie internetu pewnie nadal będę pojawiać się z taką
zabójczą częstotliwością. Postaram się na maile w tym tygodniu odpisać:)