...jak przeczytałam co napisałam to uznałam, że szkoda czasu na czytanie tego. Kogo to obchodzi, że poszłam do dermatologa? Wybaczcie taki wstęp, ale serio czasami się zastanawiam, czy tak naprawdę to, że ja coś takiego piszę ma w ogóle sens? I tak, chyba to jest pytanie na które chciałabym żebyście mi odpowiedzieli.
***
Czy Wy też macie tak, że wyjazd w inne miejsce równa się strajkująca skóra i włosy? Ja mam to za każdym razem jak odwiedzam rodziców. To jest coś niesłychanego. Moja skóra swędzi tak, że kilka razy dziennie idzie Cerkogel, bo nie jestem w stanie wytrzymać. Włosy puszą się strasznie, mimo masek i odżywek. Wyglądają jak spalone słońcem, na dodatek cały czas w strąkach. Ogólnie nie są one w najlepszej kondycji, bo jednak moja pielęgnacja ogranicza się tak naprawdę tylko do odżywek, ale ich wygląd w czasie Świąt wołał o pomstę do nieba. Cały czas miałam związane, bo aż wstyd było chodzić w rozpuszczonych. Wczoraj po powrocie do Wro umyłam głowę w "swojskiej" wodzie, nałożyłam maseczkę i dzisiaj wyglądają jak z reklamy;) Swędzenie również minęło. Czary mary.
Z czym dzisiaj przychodzę? Z kolejną wizytą, tym razem u dermatologa. Co prawda moja dzisiejsza wyprawa była pod innym wezwaniem niż włosy, ale skoro odwiedzam "starą znajomą", to czemuż i tego tematu by nie poruszyć? Temat włosów mam z nią już wyczerpany, więc absolutnie nie liczyłam, że coś nowego nasza rozmowa wniesie, aczkolwiek dowiedziałam się, że moje włosy wyglądają bardzo dobrze. Serio? To chyba ta wczorajsza maseczka zrobiła taki dobry look;) Dostałam namiary na innego endokrynologa, ponieważ Pani dermatolog jest takiego samego zdania jak ja: PCOS trzeba leczyć. Natomiast aktualnie unormowane hormony trochę komplikują sprawę. Bo jak tu iść z czymś co się przedstawia dobrze? I w sumie sama się zaczynam zastanawiać co z tym fantem zrobić. Chwilowo jednak odkładam ten temat na półkę, bo mam inne rzeczy na głowie którymi absolutnie muszę się zająć. Będą mi twarz ciachać i kurcze trochę się tego boję:( Żyję sobie z taką...hmmm...naroślą (nie wiem co to jest) na nosie. I dopóki było to cudo małe, to się tym nie przejmowałam. Uważałam, że lepszy mały cudak którego prawie nie widać, niż blizna na nosie. Niestety mam straszną tendencję do bliznowców, więc obawy uzasadnione. Z biegiem lat jednak cudak urósł. I teraz go bardzo widać. Mówiąc wprost, deformuje mi nos. Wyglądam jak baba jaga. Tylko, że moja narośl jest na czubku nosa. Druga sprawa, to znamię które muszę w końcu sunąć, a też ten temat odwlekam i odwlekam. Czasami ktoś powinien mnie w tyłek kopnąć.
Dowiedziałam się, że z moją skórą to się nic nie zrobi, mam ŁZS ( w końcu, po raz pierwszy, powiedziała to ona sama, dużymi drukowanymi literami), mam uważać na dietę, nie jeść słodyczy, ostrych rzeczy i nie pić alkoholu. Ok, to już wiemy;) Temat przerobiony na wszystkie strony. I jest jak najbardziej prawdziwy: alkohol i ostre rzeczy naprawdę mocno pogarszają stan skóry.
Zapytałam, czy na mojej skórze nie bytują jakieś grzyby itd, ale ona uważa, że to tylko sprawa drożdżaków, i żadnej grzybicy skóry absolutnie nie mam. Diagnoza zza stołu, żeby nie było wątpliwości. Ok, ona zna moją skórę, ale ostatnia wizyta była 1,5 roku temu, coś mogło się w tym temacie zmienić. Czy ja się czepiam? Chyba nie:)
Dowiedziałam się również, że nużeniec to wymysł mediów do straszenia ludzi: nużeniec jest i będzie i każdy go ma, a ja na pewno nie mam nużycy. Fajnie, ale hormony też podobno miałam mieć w porządku, a badania pokazały coś zgoła innego. Skąd więc pewność, bez badań, że coś mam a czegoś nie mam? Coraz bardziej zaczynam się utwierdzać w przekonaniu, że lekarzy jednak trzeba co jakiś czas zmieniać. Oni idą na pamięć.
I dostałam Stieprox. Nie pamiętam jego działania, ale w zapiskach z notatkami pojawia się, czyli przynajmniej jedną butelkę musiałam kiedyś mieć.
***
Jestem już na finiszu z Ducrey Neoptide, więc postaram się niedługo wysmarować coś na temat efektów.