wtorek, 22 grudnia 2015

Aktualna kuracja

Zastanawiałam się czy będę  w stanie  się zmusić, żeby napisać coś jeszcze przed Świętami.  Do wygody człowiek się szybko przyzwyczaja a ja doceniam każdą minutę którą mogę spędzić z dala od komputera. Ech, gdybym mogła chociaż napisać coś co Wam pomoże to może byłoby inaczej.  Zmieniło się też sporo od momentu kiedy zaczęłam prowadzić blog.  Zresztą tyle blogów się teraz namnożyło. Czy ktoś jeszcze nie prowadzi bloga? Oczywiście nie krytykuję tego,  bo sama często trafiam na super blogi z mojej branży zawodowej i potrafię nieraz w nich dosłownie utonąć. I bardzo doceniam to, że są. Zauważyłam jednak jedną zależność: jeśli ma być prowadzone dobrze to na 100%, bo inaczej wygląda to tak jak u mnie i nie zachęca do odwiedzin. Z drugiej strony, zawsze traktowałam mój blog bardziej jak pamiętnik. I chyba tak powinno zostać. Nie lubię grzebaniny i silenia się na naukowe wpisy. Zazwyczaj coś wtedy przekręcę i pomylę „rękę” z „nogą”J Wolę napisać z potrzeby serca i wtedy kiedy mam na to ochotę. Z drugiej strony jeśli coś przeczytam to chciałabym się tym podzielić. Nie ukrywam jednak, że kilka niemiłych komentarzy zniechęciło mnie do tego dosyć skutecznie. Dlatego tak to raczej zostanie na moim polu.  Jeśli będę czuła, że powinnam dodać wpis  to on się pojawi, ale raczej będzie to z życia wzięte.
Chciałabym w tym miejscu przeprosić za brak mojej reakcji na wasze maile i komentarze. Ech, biję się mocno w pierś i przepraszam. Obiecywałam poprawę, poprawa nie nastąpiła, jednak obiecuję ją po raz kolejny i postaram się być tym razem bardziej konsekwentna J Dużo dostaję jednak zapytań na które nie znam odpowiedzi, ale wiem, że dużo jest mojej winy w tym, że takie pytania się pojawiają.  Wracając do tego co napisałam wyżej: jest duuuużo blogów. Dużo blogów gdzie dziewczyny są ekspertami od wszystkiego i chyba ludzie się do tego przyzwyczaili. Ustalmy: ja ekspertem nie jestem. Tu można znaleźć co najwyżej wskazówkę. I wiem, że taką informację powinnam zamieścić w widocznym miejscu, bo osoby które tu trafiają faktycznie mogą pomyśleć, że jest inaczej. W końcu blog tylko o wypadaniu włosów. Proszę się nie złościć na to co napisałam, nie mam na celu nikogo urazić. Bardziej szukam wytłumaczenia dla siebie, że nie potrafię pomóc.

Od czego zaczynamy? Od tego co się wydarzyło i czy coś się zmieniło?
WITAMINA D
Na początku października zrobiłam badania na poziom wit. D ( badanie wit. D (25-OH) ).  O tym, że jest związek pomiędzy niskim poziomem witaminy D a wypadaniem włosów czytałam już dawno temu. Na zagranicznych forach swojego czasu można był odnaleźć zatrzęsienie wpisów osób którym suplementacja witaminą D pomogła  z tym problemem. Ja bardzo długo odnosiłam się do tego bardzo sceptycznie.  Za dużo reklam w telewizji skutecznie mnie zniechęciło. Kolejny lek na wszystko. Dodatkowo co raz więcej artykułów w pismach branżowych czy po prostu w intrenecie o tym, że zażywanie kąpieli słonecznych jest najskuteczniejsze i powinno w zupełności wystarczyć. Dodatkowo raczej nie podejrzewałam, że u mnie witamina D może odgrywać jakąś znacząca rolę, ponieważ włosy lecą mi najmocniej latem kiedy słońca jest najwięcej. Ponieważ jednak to była chyba jedyna rzecz której nie sprawdziłam ( a którą mogłam sprawdzić sama) w końcu zdecydowałam się. Przy normie 30-80ng/ml mój wynik to 12ng/ml. Warto więc było podjąć temat i sprawdzi czy suplementacja coś pomoże. Ponieważ nie bardzo miałam ochotę na bieganie po lekarzach, tym bardziej, że dla nich wszystko jest zawsze w normie, podjęłam decyzję, że sama znajdę dobrze rokujące suple. Wybór padł na Solgar wit. D w kropelkach.  Stosuję je 2x dziennie i ponieważ to kropelki  mogę powiedzieć, że przez ten czas może z 2-3 razy zapomniałam o ich przyjęciu. Nienawidzę tabletek, więc  kropelki to rewelacyjne rozwiązanie dla kogoś takiego jak jaJ Niestety nie należą do najtańszych specyfików i to akurat spory minus. Witaminę D powinno się po suplementacji sprawdzić po około 6 tygodniach, wiadomo, żeby nie przedawkowaćJ Podobno jednak osoby które mają duże niedobory potrzebują sporo więcej czasu, żeby wyrównać poziom. Ja jeszcze nie sprawdzałam czy u mnie nastąpiła jakaś zmiana w wykresie, chcę to zrobić na początku stycznia. W grudniu wszystko poszło na prezenty :D Efektów na włosach: nie widzę. Naprawdę nie widzę , żeby nastąpiła jakaś zmiana. Wiem, że dopóki nie sprawdzę czy poprawiły się wyniki  nie powinnam się jeszcze wypowiadać, natomiast minęło 2,5 miesiąca i jeśli problemem był niedobór witaminy D, to ten czas okazał się być za krótki na poprawę. Chociaż, nie ukrywam, oczekiwałam jakiś efektów, chociaż niewielkich!



POKRZYWA
Lecimy dalej! Wykonałam jeszcze latem badania pod kątem niedoboru żelaza. Właściwie jedyne co mi wyszło to niski poziom ferrytyny. Próbowałam suplementować się żelazem, chociaż żaden lekarz mi tego nie zlecił, jednak szybko mi  się znudziło. Zresztą niedawno o tym pisałam: za dużo kolizji z kawą;) Natomiast trafiłam na wpis Ani  z bloga Ania Maluje która pisała o tym, że leczyła i to z powodzeniem anemię sokiem z pokrzywy. Jest zimno i pokrzywy na łące nie znajdę, ale za to w sklepach jest sok z pokrzywy :). Aktualnie popijam już drugą butelkę . W smaku paskudne, ale na razie mam plan kontynuować.



KOZIERADKA
Miałam też przygodę z kozieradką. Kolejną, ale po raz pierwszy z jakimś efektem. Zauważyłam, że faktycznie jest lepiej kiedy ją stosuję. Może nie była to poprawa na miarę hitu 100 lecia, ale wypadało mi o połowę mniej włosów, co u mnie znaczyło tylko tyle, że przekraczałam 100kę, no ale to i tak poprawa. Natomiast zanim zaczęłam szaleć z nią na całego doczytałam, że taka rosołkowa kuracja powinna trwać max 3 tygodnie. Dokładnie z dniem zakończenia kuracji włosy ponownie przestały trzymać mi się głowy. Ciekawe, bardzo ciekawe. Może kozieradka działa jak klej który wraz ze zmyciem go puszcza?;) Ktoś się orientuje co ile można taką kuracje przeprowadzać?



ŁZS
Obiecałam sobie, że do końca grudnia będzie wiał ode mnie włosowy optymizm. I tak było mimo, że na głowie coraz mniej. Dałam sobie czas do końca grudnia ( a to plan z początku października), że nie będę podejmowała, żadnych drastycznych kroków dopóki nie sprawdzę, czy witamina D pomaga. Ponieważ jednak grudzień chyli się ku końcowi, a na głowie jest gorzej niż było, zapisałam się na początek stycznia do dermatologa. W pierwszej kolejności uznałam, że potrzebuję kogoś kto jeszcze nie miał ze mną styczności, żeby powiedział mi w jakim stanie jest moja skóra. Mam podejrzenia i nie wiem czy nie słuszne, że wcale nie mam ŁZS. Coś nie tak jest ze skórą, ale to chyba nie to. Jakiś czas temu stosowałam Biotar. Mocno oczyszczał, nawet przesadziłam z nim w pewnym momencie i strasznie przesuszyłam skórę.  Natomiast od tamtego momentu a minęło już kilka miesięcy, moja skóra nie jest tak zaklejona jak czasami bywała. Nie swędzi też tak mocno, ale co ważne, reaguje wręcz alergicznie na mocniejsze szampony. Właściwie oprócz Emolium nie mogę nic innego stosować, bo mam momentalnie przesuszaną skórę. Działanie długoterminowe? Właściwie pierwszy raz mi się to zdarzyło, żeby coś co stosuję miało działanie po zaprzestaniu stosowania. Jedynym szamponem który stosowałam później był szampon z Vis Plantis również na bazie dziegciu, ale słabszy w działaniu i nie przesuszający tak skóry, chociaż i on oczyszczał.  Aktualnie codzienne mycie to Emolium + raz na jakiś czas szampon z mydlnicy lekarskiej. Czemu o tym wspominam. Otóż dostałam sygnały od kilku osób które również mają ŁZS, że u nich Biotar się nie sprawdził, był za słaby.  Wiem, że każdy przypadek jest inny i każdy trzeba rozpatrywać oddzielnie, ale zastanawiam się, czy u mnie to po prostu nie jest silny łojotok, a ŁZS to błędnie postawiona diagnoza stąd coś co  działa u mnie nie sprawdza się u innych. Myślałam już nie raz nad tym i tak naprawdę chyba gdyby nie to, że moja poprzednia dermatolog uparcie twierdziła, że tak to ŁZS, tylko podleczone, to bym się wymiksowała z tej przypadłości. No i wiem, że od jakiegoś czasu ŁZS jest modne;) Nie wiem czy wszyscy faktycznie mamy z tym problem czy część z nas jest źle zdiagnozowanych. Dlatego jestem bardzo ciekawa styczniowej wizyty tym bardziej, że lekarz z polecenia, więc liczę, że będzie dobrze.
Dodam, bo to pewnie też nie bez wpływu: ograniczyłam cukier i jedzenie syfu:) 





Tak swoją drogą, osoby z ŁZS: macie jakieś szampony czy zestawy szamponów który Wam pomaga. Piszcie w komentarzach, bo tu dużo jest osób które szukają, ale nie wiedzą po co sięgnąć. Wiemy, każdemu coś innego pomoże, więc czasami na zasadzie prób i błędów trzeba, ale fajnie zasięgnąć czyjejś opinii. 

poniedziałek, 5 października 2015

3 lata minęły

Upały się skończyły, przyszła jesień. Nie wiem jak Wy, ale ja w końcu odetchnęłam. Mocno mi dały w kość te wysokie temperatury.  Chociaż trzeba przyznać, że ochłodziło się baaaardzo szybko. O ile w ciągu dnia mamy fajną temperaturę, tak rano…oj.  Ostatnio w czapce szłam do pracy.
Co się wydarzyło przez ostatni miesiąc? Po pierwsze i najważniejsze, moja bazgranina skończyła 3 lataJ. Miałam marzenie zakładając blog, że przyjdzie taki dzień, że zamknę ten kram. Na razie się na to niestety nie zanosi. A dlaczego? Bo u mnie zupełnie bez zmian, a nawet gorzejL
Moja aktualna kuracja to:
…..
…..
oraz
…..
czyli nie za wiele. Pomysłów na siebie nie mam, za bardzo funduszy również, żeby szaleć bez większego planu, więc uznałam, że poczekam aż sytuacja się rozwinie.   A przynajmniej tak myślałam jeszcze 2 tygodnie temu…kiedy zaczęłam pisać ten post (tak wiem, opornie mi to wszystko idzie). Teraz już wiem, że muszę działać, bo jest coraz gorzej.

Ale od początku.

W sierpniu brałam Solgar, ale po jednym opakowaniu zaprzestałam stosowania. Planuję jednak zrobić kiedyś taką kurację jak miałam pół roku temu. Przerwałam teraz tak szybko w sumie mało poważnego powodu, ale jednak:  Solgar =mocz i pot w radioaktywnym żółto-zielonym kolorze. O ile mocz to nie problem, tak w te upały…sami się domyślacie. Większość moich ciuchów musiałam odplamiać, a nie było to łatwe! Wkurzyłam się trochę i odstawiłam go. Zamiast tego kupiłam żelazo. A co! Pomyślałam, że sama na sobie poeksperymentuje skoro ferrytynę mam tak niską. Oczywiście wszystko pod kontrolą. Mam tylko problem jak i kiedy je przyjmować, bo wg tego co pisze w ulotce, a tego co jem i pije, to nie mam wolnego etatu na te drażetki. Dlatego ciężko nazwać to w ogóle suplementacją żelaza.

Jakiś czas temu trafiła mi się w jednym z marketów możliwość zobaczenia swojej skóry głowy i włosów w powiększeniu. Dosyć zabawna sytuacja, oglądać swoje włosów w otoczeniu pomidorów i kiełbasy, a do tego to co usłyszałam mam  wątpliwości, czy osoba która przeprowadzała badanie, jednak się na tym znała. Całość wydarzenia była pod wezwaniem jednej z firm drogeryjnych kosmetyków do pielęgnacji włosów. Czekałam aż usłyszę, że moje włosy to wysuszona miotła (bo tak wyglądają). Zamiast tego usłyszałam, że moje włosy są ładne i zadbane, wręcz podręcznikowe i byłam tego dnia pierwszą osobą z takimi włosami. Zrobiłam wytrzeszcz, bo to już było mocne popołudnie. No miłe to było, nie ukrywam, ale uważam, że mocno przesadzone. A dlaczego mam ogólnie wątpliwości co do samego badania: bo podobno wg tego badania na moich włosach widać w niektórych miejscach uszkodzenia mechaniczne, najprawdopodobniej od suszarki albo prostownicy…no i tutaj mały zonk, bo ja takiego ciężkiego sprzętu nie używam. No, ale jeszcze ok, mogłam je uszkodzić w inny sposób, prostownica się pewnie nasuwa sama. Natomiast dowiedziałam się, że widać na moje skórze pozostałości po piankach i lakierach. Tutaj prawie padłam. Co prawda pani nazwała te pozostałości jakoś inaczej (niestety nazwy nie pamiętam), a że nie wiedziałam co dokładnie ma na myśli poprosiłam, żeby mi przełożyła na mój język i przedstawiła konkretne przykłady. Zdziwiła się, że nie stosuję żadnych pianek, lakierów, ani innych utrwalaczy. Hmmmm no to ciekawe czego mam tam pozostałości, skoro ja niczego nie stosuję poza odżywką na końcówki, żeby tą miotłę rozczesać :D  Kolejną sprawą która mnie zaskoczyła, było moje podrażnienie skóry który się ujawniło w powiększeniu. Tutaj akurat mogę się z tym zgodzić, bo faktycznie wtedy kiedy robiłam to badanie czułam pewien dyskomfort, natomiast to co zobaczyłam na ekranie monitora dla mnie wyglądało jako ukrwienie skóry. Nie jestem w tym temacie specem, musiałby się najlepiej trycholog wypowiedzieć, ale pamiętam moją wizytę sprzed kilku lat właśnie u trychologa i powiedział mi, że tył głowy mam ukrwiony, natomiast na przodzie tego ukrwienia nie widać wcale. Teraz kobietka mi powiedziała, że skóra powinna być biała. Jak być powinno? Kolejna  sprawa: włosy mam ponoć grube. Ha ha ha. Włosy mam cienkie, zawsze miałam. Mało tego.  Patrzyłam w ten magiczny sprzęt który pokazywał zakresy i było „normalne” a nawet bardziej w stronę” cienkie”.   I na koniec wisienka na torcie.  Mam ilość włosów w normie.  To już się zastanawiałam czy sobie ze mnie jaj nie robi. Pomierzyła i wyszedł jej zakres 109-120 włosów na cm2 (ta mniejsza wartość z przodu). Normą jest 140, wg jej aparatury. Nie omieszkałam, sprawdziłam, normą jest 300 włosów na cm2.  

Żeby jeszcze było ciekawiej, we Wrocławiu latem „zaparkowało” Centrum stworzone dla zdrowia. Wiem, ze jest to impreza objazdowa, ale nie wiem czy w tym samym czasie jest też w innych miastach czy co roku lądują gdzie indziej. Z koleżanką załapałyśmy się na ostatni dzień badań. Uznałyśmy, że jako Panie w średnim wieku powinnyśmy się czegoś o swoim zdrowiu dowiedzieć;) Wpuścili nas do kapsuły która dokonywała pomiarów (podobno w niektórych fitness klubach są podobne), trochę z nami pogadali o wynikach a całość dokładnego pomiaru można było sobie ściągnąć z  netu. Sprzęt podobno bardzo nowoczesny, ale niestety ja i koleżanka zostałyśmy znacząco skrócone i pogrubione.  Globalnie to mało istotne, ale wypaczało inne wyniki. Podsumowując: jestem okazem zdrowia, wszystko jest super, ale do magicznej granicy   kiedy powinnam się zacząć o siebie martwić dzieli mnie  1pkt;) Czyli niewiele. No i wg rozpiski powinnam nabrać masy mięśniowej i schudnąćJ Tylko teraz nie wiem ile to tego mojego nierealnego wzrostu… Samo przedsięwzięcie uważam, za całkiem fajne, mimo tych małych błędów jednak daje to jakiś obraz człowieka.

Z inszych ciekawostek: niedawno był tydzień ruchu we Wrocławiu. Nie wiedziałyście? Nie przejmujcie się. Fitness kluby które w tym brały udział też o tym nie wiedziały i globalnie chyba nikt o tym nie wiedział oprócz mojej qmpeli;) Cały bajer polegał na tym, że zapisujesz się na zajęcia w danym klubie i przez cały tydzień możesz śmigać i testować, tu czy tam. Dla kogoś kto chce sprawdzić jak wyglądają zajęcia w różnych klubach, fajna sprawa. Na pierwsze zajęcia wybrałyśmy „zdrowy kręgosłup”. Scena jak z komedii, niestety nie tylko zabawne, ale i zatrważające. Na zajęciach były też osoby starsze, dużo starsze od nas i bez problemu wykonywały ćwiczenia z którymi my sobie nie radziłyśmy. Nawet przez moment zastanawiałam się czy nie powinnam poważnie rozważyć chodzenia na fitness, ale są „tematy” które to uniemożliwiają. Za to zaczęłam biegać. Na razie to tylko wstęp z większymi i mniejszymi przerwami, ale mogę już dogonić autobus. Dzisiaj dogoniłam nawet dwa na jednej trasie i nie trzeba było mnie reanimować, co zazwyczaj miało miejsce. Jest dobrze. Może idzie ku lepszemu. Tylko te słodycze, nadal są moja największa zmora.

A teraz wracając do tematu z początku wpisu. Leci mi bardzo dużo włosów. Teraz mam taki stan, że chyba od początku mojej „przygody” takiego nie było. Wystarczy, że ruszę głową i coś poleci. Ponieważ jednak już z tym wszystkim trochę żyję, więc staram się nie panikować. Może to chwilowe? Niestety dokucza mi przy tym dosyć mocno skóra. Tutaj się rozpisywać nie będę, bo ciężko mi nawet opisać jak mocno świruje. I nie sądzę, żeby ŁZS miało z tym jakikolwiek związek. Zgadałam się na ten temat z mamą i tak w sumie to chyba jej reakcja sprawiła, że postanowiłam, że nie będę więcej czekać na to co się jeszcze może wydarzyć. Zaczęłam od tematu cktórego do tej pory ani razu nie tknęłam, bo uznałam, że to akurat na pewno mnie nie dotyczy, otóż badanie poziomu witaminy D. Jak ktoś tu ze mną jest dłużej, to wie, że nawet kiedyś popełniłam zbrodnię i napisałam na tymże blogu poemat o witaminie D i tym, że samo słonko wystarczy, żebyśmy byli w nią bogaci. Otóż chyba nie, bo mój wynik badania (25-OH) total to 12 ng/ml przy zakresie 30-80. Chociaż musze się przyznać, że do amatorów słonecznych kąpiel nie należę i raczej bez filtra na słońce nie wychodzę. Natomiast kiedy pisałam wyżej wspomniany poemat to testowałam przechadzanie się bez filtrów w godzinach popołudniowych i wtedy nie widziałam, żadnej różnicy na włosach. Nie oszukujmy się jednak, ciężko cokolwiek oceniać, nie robiąc żadnych badań. W sumie jestem chyba po raz pierwszy tak zaskoczona wynikiem jakiegoś badania. Naprawdę nie przypuszczałam, że mogę tak nisko poniżej kreski zjechać. To ciekawe jaki wynik bym miała za miesiąc? No i teraz jak już to wiem, zastanawiam się co z tym fantem dalej zrobić. Czy samemu się suplementować czy gdzieś się z tym udać? Chyba zostanę przy pierwszej opcji, ale jeśli macie jakieś doświadczenia w tym temacie to piszcie mi. W następnej kolejności myślałam, żeby polecieć z całą tarczycą i badaniami pod kątem insulinooporności. Na koniec hormony.


No i tyle:) Miłego:) Niestety dopóki nie zrobię sobie internetu pewnie nadal będę pojawiać się z taką zabójczą częstotliwością. Postaram się na maile w tym tygodniu odpisać:)

piątek, 28 sierpnia 2015

Szampon Biotar

Na początku lipca otrzymałam przesyłkę od marki Bioarp. Ponieważ minęło już trochę czasu, wydaje mi się, że spokojnie mogę powiedzieć parę słów o produktach które otrzymałam, czyli o szamponie oraz mydełku Biotar.

Zacznę od szamponu ponieważ to na nim się najbardziej skupiłam. 

SZAMPON

-szampon jest gęsty, powiedziałabym nawet bardzo gęsty i uważam, że dobrze jest go na początku rozcieńczyć z wodą. Producent nic o tym nie wspomina, ale ja postępuje tak z każdym szamponem. Po pierwsze jest wtedy delikatniejszy, po drugie lepiej się rozprowadza. Przy tym szamponie wydaje mi się to jeszcze bardziej uzasadnione właśnie ze względu na jego gęstość

-zapach: jeśli obawiacie się charakterystycznego zapachu dziegcia, to macie rację;) śmierdzi pieruńsko. Byłam zachwycona! Naprawdę. Może to już jakieś zboczenie, ale ja bardzo lubię ten zapach. Istotne dla osób których druga połówka ma wyczulony węch,  ale z drugiej strony: chrzanić to! Jakie to ma znaczenie jeśli dana rzecz pomaga

-a pomaga. I to najważniejszy punkt. Szampon naprawdę bardzo dobrze oczyszcza skórę głowy.  Do tej pory moim numerem jeden w tej kategorii był szampon konopny, ale Biotar jest pod tym względem lepszy. Nie mam łuski tylko wersją tłustą,  więc mogę powiedzieć tylko jak się sprawdza u mnie. Od jakiegoś czasu nie stosowałam mocniejszych  szamponów, nawet konopnego, więc może moja skóra nie była mocno zaklajstrowana, ale też nie była w stanie idealnym. Biotar dosyć szybko się uporał z tym co mi „zalegało” na skórze. Mogę powiedzieć, że nawet aż „za dobrze” (ale o tym kolejny punkt)

-stosowanie: producent zaleca stosowanie 1-2 razy w  tygodniu. Ja popełniłam zasadniczy błąd. Od razu założyłam, że powinnam z nim postąpić tak jak z pozostałymi szamponami które do tej pory stosowałam, czyli jak radziła mi moja poprzednia dermatolog: stosować przy każdym myciu. Ok, nie stosowałam go codziennie, ale 4 razy tygodniowo, tak. Po 2 tygodniach moja skóra zaprotestowała. Radzę więc jednak uważać i nie przesadzić z częstotliwością.  Istotne, że po tych dwóch tygodniach moja skóra nie miała ani czopów (nie widziałam ich na wyczesywanych włosach), ani nie czułam ich pod palcami

-z dziegciami jestem zaznajomiona, ale polecam jednak zrobić próbę uczuleniową. Nigdy nie wiadomo jak zareagujemy

-przetłuszczanie: nie zauważyłam wpływu szamponu na przetłuszczanie się skóry, ale możliwe, że za krótko go stosowałam. Podczas urlopu  na którym byłam pod koniec lipca włosy myłam co 2 dni. Może to był też  wpływ szamponu, aczkolwiek ostatni raz szampon użyłam na początku urlopu, więc możliwe, że jest to zupełnie bez związku i po prostu mojej skórze spodobał się fakt, że zmieniła środowisko.

-zostało mi pół butelki, trzymam na gorszy okres;) na razie moja skóra nie wymaga większej interwencji. No i co istotne: podczas upałów moja skóra absolutnie szaleje. Ostatni czas był dla mnie straszny. Wiem, że dla wielu osób lato to czas kiedy stan skóry głowy się poprawia. U mnie jest zupełnie odwrotnie. Jednocześnie przetłuszczona, przesuszona i podrażniona.  Wszystko jest dla niej wtedy złe.  Dlatego stosowałam przez ten czas lżejsze produkty o których postaram się wspomnieć przy okazji kolejnych wpisów.
-dziegcie są fotouczulające. Nie próbowałam jak bardzo;) W dzień po myciu zakładałam kapelusz

-podsumowując:  uważam, że szampon jest wart wypróbowania. U mnie się sprawdził, aczkolwiek nie mam aż tak złej sytuacji jak miałam kiedyś. Do szamponu na pewno wrócę, ale jesienią. Chociażby po to, żeby przetestować jego działanie pod kątem przetłuszczania się skóry. Aktualnie testuję już inny produkt, a chciałabym, żeby moje recenzja była wiarygodna. No i podobno mam podrażnioną skórę o czym dowiedziałam się dzisiaj przy okazji przypadkowego badania… ale o tym innym razem;)  

-zrobiłam zdjęcia ulotki oraz opakowania produktu. Wydaje mi się, że dużo lepiej będzie Wam się czytało ze zdjęcia, niż kiedy to przepiszę:



powiększ
powiększ


MYDEŁKO

Mydełko miało trochę pecha, ponieważ miejsce na które mogłoby się mi przydać najbardziej , czyli moja twarz, było po zabiegu laserowym i nie mogłam stosować niczego agresywnego. Nie będę mówić jak moja buzia wyglądało po miesiącu bez  żadnych peelingów i kremów złuszczających… Mydło stosowałam więc do mycia ciała. Jednak nie mam większych zmian na ciele, a te które mam robią mi się w większości z zapocenia skóry niż zmian chorobowych. Dlatego mydełko przestałam stosować mniej więcej w podobnym czasie jak szampon. Uznałam, że zrobię z niego lepszy użytek jeśli otrzyma go ktoś kto tego potrzebuje bardziej niż ja: moja mama, która ma łuszczycę.  Będziemy się widziały niedługo, więc  mam nadzieję, że się zgodzi je wypróbować. Ni i co najważniejsze, że jej pomoże

-samo mydełko jest bardzo wydajne. Właściwie nie widać, żebym je używała, także przy systematycznym stosowaniu z pewnością posłuży na długo

-zapach: podobnie jak przy szamponie. Do momentu kiedy mydełko miałam w mydelniczce otwarte, to w łazience było czuć tylko dziegciem.  Aktualnie nadal leży na wannie, ale zamknięte i już zapachu nie czuć, więc jest to dobre rozwiązanie dla kogoś kto ma wrażliwy nos;)



Wraz z produktami otrzymałam również ulotki innych produktów Bioarp. Zainteresowało mnie zwłaszcza jeden: Dziegieć Brzozowy 100%. Dla miłośniczek samoróbek.  Samą ulotkę polecam przeczytać pod kątem chociażby samych informacji o dziegciu.

powiększ
powiększ

Więcej info na:

czwartek, 6 sierpnia 2015

Cukier a włosy

Bez śmiechu. Podchodziłam do pisania tego postu chyba z 3 razy. Wstęp na 10 stron o tym jak to umiłowałam słodycze i jak próbuję wyrwać się z ich zgubnego wpływu. Totalny bezsens żebyście byli zmuszani do czytania takich bzdur. Jeśli jednak tak jak ja próbujecie rozstać się z czekoladą i landrynkami to zdecydowanie dalsza część wpisu jest dla Was;) Nie będę pisać jak odstawić cukier, ale napiszę dlaczego.

Do tego, że cukier żadną miarą nie jest dobry chyba nie trzeba nikogo przekonywać. A jaki ma wpływ na nasze włosy:

-zaburzenia przemiany cukru przyczyniają się do wielu zaburzeń hormonalnych

-trzustka wytwarza dwa hormony które regulują stężenie cukru we krwi: insulinę i glukagon. Oba te hormony są sobie przeciwstawne

Insulina-pomaga komórkom wykorzystać materiał energetyczny z glukozy pozyskanej z jedzenia. Obniża poziom glukozy we krwi.

Glukagon-rolą glukagonu jest pobudzenie wątroby do uwolnienia zmagazynowanej glukozy do krwiobiegu w momencie kiedy jej stężenie spada do najniższego poziomu

-z zaburzeniami przemiany cukru powiązane są cukrzyca ( oraz  hipoglikemia)

-poziom insuliny jest ściśle powiązany z poziomem testosteronu, a więc kontrolując stężenie insuliny możemy kontrolować poziom testosteronu. O tym, że wysoki poziom testosteronu nie sprzyja odrastaniu włosów, wiemy. Jest odpowiedzialny za łysienie androgenowe, ale też i inne typy łysienia oparte o zaburzenia hormonalne.

W tym miejscu dochodzimy do punktu zwanego dietą, bo to ona dobrze dobrana wpływa na równowagę hormonalną:

-nadmiar w diecie tłuszczy zwierzęcych zwiększa poziom testosteronu

-dietą wysoko-tłuszczowa obniża stężenie SHGB, którego niski poziom powoduje zwiększenie wolnego testosteronu. Ten natomiast zmienia się w DHT, wroga naszych mieszków.

-dieta wysoko-tłuszczowa obniżając stężenie SHGB sprzyja przemianie testosteronu w DHT także również w inny sposób: przy mieszkach włosowych znajdują się gruczoły łojowe, które u łysiejących są znaczenie większe niż u osób zdrowych . Gruczoły te zawierają 5-alfa reduktazę która przekształca testosteron w DHT. Spadek SHGB powoduje zwiększenie testosteronu co w konsekwencji zwiększa aktywność tych gruczołów.

-dieta uboga w tłuszcze oraz wegetariańska obniża poziom testosteronu. Obniża również stężenie estrogenów

-dieta nisko-tłuszczowa reguluje stężenie glukozy i utrzymuje insulinę na prawidłowym poziomie

Podsumowując: poziom testosteronu można kontrolować poprzez stosowanie diety regulującej stężenie glukozy we krwi oraz ubogiej w tłuszcze, tym samym stwarzając korzystniejsze warunki dla odrastających włosów. Ważne jest jednak, żeby zachować równowagę i utrzymać insulinę na nie za wysokim, ale i nie za niskim poziomie. Pozwoli to na kontrolowanie wytwarzania kwasu arachidonowego, którego odpowiednie stężenie reguluje poziom testosteronu.

*SHGB (globulina wiążąca hormony płciowe)

***
Wróciłam. Akurat w momencie kiedy zaczęły się te straszne upały! 



środa, 22 lipca 2015

Szybka notka + paczuszka od Elfa Pharm

Czy Wy też tak ciężko znosicie te upały?
Tragedia...

Po wielkich przebojach z moim kurierem dotarła do mnie paczuszka od Elfa Pharm, za którą bardzo, bardzo dziękuję:) To również są kosmetyki na bazie dziegciu, natomiast zdecydowałam, że zacznę je stosować dopiero po powrocie z urlopu czyli w sierpniu, ponieważ jak wiecie na razie testuję Biotar i  chciałabym, żeby obie recenzje była rzetelna i wiarygodne. Bardzo cieszy mnie fakt, że coraz więcej firm wypuszcza na rynek produkty na jego bazie. Do tej pory każdy który stosowałam czy stosuję, naprawdę lubię i są podstawą mojej pielęgnacji skóry.

W sumie miałam nawet na razie o tym nie wspominać, ponieważ jedną nogą siedzę już w pociągu, ale widzę, że sporo osób pojawiło się z ŁZS i dlatego pomyślałam, że tak dosłownie w 2 słowach (bo to jeszcze nie recenzja) napiszę o szamponie Biotar: jeśli macie naprawdę duży problem to próbować! Takiego czyścidła jeszcze nie miałam. Jednak ważna uwaga: stosować się do zaleceń producenta, bo ja przesadziłam i mi łepetynę przesuszyło. Ten szampon moim zdaniem jest mocniejszy niż mój aktualnie ulubiony zdzierak, czyli Konopny. Nie wiem też jak się sprawdzi na łusce, ale przy moim tłustym świetnie czyści.

Tak wiem, że takie wpisy jak na post są lekko bez sensu i pewnie lepszy byłby na to jakiś facebook, ale chyba nie zdecyduję się:)

Mówiłam o innym lekarzu do którego się wybieram. Zapisałam się do dermatologa. Jeśli znacie jakieś który we Wro jest wart wizyty to piszcie mi proszę, bo tak trochę bez nadziei idę:(

Kolejna rzecz: zmiany, zmiany. Wprowadzam powolutku, ale już postępy są. Cukier bardzo ograniczyłam. Oczywiście grzechy są, ale jest poprawa. Jem lepiej. Od tygodnia odżywiam się też poprawniej. Jeszcze długa droga przede mną, ale wiem, że zmieniło się moje myślenie. A to już duży plus. Koleżanka która bardziej siedzi w tematyce zdrowego odżywiania robi mi małe wykłady. Aż człowiek ma wyrzuty sumienia od samego patrzenia na rzeczy z "czerwonej" listy.

Wyjeżdżam i najprawdopodobniej do końca przyszłego tygodnia będę mocno poza, ale postaram się odpisywać na wasze komentarze jeśli net w telefonie mi na to pozwoli. Bądź jak wrócę. 

Trzymajcie się mocno i nie zapominajcie o nakryciach głowy:)

piątek, 17 lipca 2015

i to w takich momentach właśnie...


Zrobiłam badania jakiś czas temu. Pisałam, że chcę pomęczyć jednego dermatologa o ich rozszyfrowanie. Ponieważ jednak byłam u niego przy okazji sprawy zupełnie nie związanej z włosami, niestety nie miałam możliwości porozmawiania z nim o nich. Natomiast w zeszłym tygodniu udało mi się dotrzeć do lekarza ogólnego. Doktorka obejrzała moje wyniki i stwierdziła, że są dobre. Nic nie wskazuje na to, że coś mi dolega. Uznała, że faktycznie moja ferrytyna nie jest za wysoka, ale reszta wygląda bardzo dobrze, więc ona by się na tym nie skupiała. Trochę byłam przygotowana na to, ponieważ Kamila widząc moje wyniki napisała mi, że lekarz może je zignorować. No więc tak się słało. Nie wiem czy to w czymś Wam pomoże, ale napiszę Wam moje wyniki które zostały zignorowane i w których najważniejszym punktem dla lekarki okazał się być poziom żelaza.  Następny raz jak będę szła na takie badanie to sprawdzę co jest pozbawione żelaza i będę się tym żywiła przez kilka dni. Ciekawe co mi wyjdzie...

HGH 13,3 g/dl (12,0-16)
żelazo całkowite 13,34 umol/l (5,8-34,5)
UIBC 49,0 umol/l (22,3-61,7)
TIBC 62,3 umol/l (45,0-72,0)
wysycenie transferyny 21,4% (20,0-55,0)
witamina B12 622,1pg/ml (191-663)
ferrytyna 12,4 (15-150)

Nie poszłam do ogólnego z włosami, tylko z powodu tego, że jestem bardzo słaba i szybko się męczę. Żeby poprawić chociaż trochę kondycję, zaczęłam chodzić do pracy a nie jeździć trabambajem, więc codziennie pokonuję ok7km pieszo. Nie jest to może zastraszająco dużo, ale wydawało mi się, że coś pomoże, tym bardziej, że wcześniej się tak nie męczyłam. W momencie kiedy się to zaczęło, to było jakoś początkiem maja, zaczęły mi też lecieć mocniej włosy i połamały się wszystkie paznokcie. Paznokci nie mam mocnych, ale nie są słabe aż do tego stopnia, żebym nie mogłam ich zapuścić nawet na nano milimetr. Co ciekawe, od około 3 tygodni, moje paznokcie się już nie łamią, a co jeszcze dziwniejsze, pierwszy raz w życiu mam tak długie i mocne pazury. Nie mogę się nadziwić. Aż mi szkoda je skracać! Boję się tylko, że sobie mogę niechcący dziurę w głowie wydrapać. I niewygodnie się pisze na klawiaturze. Chociaż podobno to kwestia przyzwyczajenia. No a włosy. Pfffff, niestety. One nie chcą się wzmocnić tak jak paznokcie. Czy jedno nie powinno iść w parze z drugim? Wypadało by!
Wracając do wizyty. Doktorka usiłowała mi wmówić, że to przez przemęczenie i stres. I weź tu babie wytłumacz, że nie masz stresu i nie jesteś przemęczona. Nie. Ona wie lepiej. I to dlatego, że nie uprawiam intensywnego sportu. No pewnie, że bym chciała, tylko cholera mam mroczki przed oczami jak się schylę, a jak gonię tramwaj, to po 50 metrach sprintu dochodzę do siebie przez następne 15 min! Więc jak mam ten sport zacząć uprawiać? Tak jak napisałam wyżej zaczęłam chodzić do pracy, ale to nic nie dało. Po miesiącu na tej samej trasie męczę się tak samo. 
Dobra! Koniec biadolenia!
Za to wzięłam się za siebie i ograniczyłam cukier. Jestem z siebie dumna, bo to już tydzień jak nie miałam w buzi czekolady:) I żyję i nie mam drgawek;)! Ale ten detox jest taki naciągany, bo małe grzechy były, ale małe:) Moje możliwości są duże, więc i tak wiem, że jest postęp. Mam motywację. Przyjaciółka bierze ślub za 1,5 miesiąca i muszę się zmieścić w moje turbo szpilki, bo na razie mam stopy do nich za grube. Serio. No, ale motywacja jest. Liczę, że może będzie tak jak u Natalii, co tu bywa u mnie w komentarzach czasami na dole i mieszka tak jak ja w najcieplejszym mieście we PL, i niedobór cukru we krwi wpłynie korzystnie na moje włosy. A, że jest źle, to zobaczycie poniżej. To nie ma nawet co komentować tego z mojej strony. Jak dawno nie miałam doła z tego powodu, tak mnie dopadło parę dni temu. Miałam ochotę schować się w mieszkaniu i nigdzie z niego nie wychodzi. Teraz zaczynam urlop i tak  mnie to dobiło, że odechciało mi się jakichkolwiek wyjazdów. Ale już mi jest trochę lepiej. Wierzę, że to jakiś wstrętny przejściowy telogen który zaraz minie.
Za 2 tygodnie idę do dermatologa. Nie wiem po co. Akt desperacji, ale chyba dojrzałam do tego, żeby spróbować z Loxem 5% . Z tego co przeczytałam, to różnicy między 2% a 5% w działaniu nie ma, przy 5tce są tylko większe skutki uboczne, ale kilka razy natknęłam się na wypowiedzi osób które oba preparaty stosowały, że jednak różnica jest. No a może doktorek jeszcze coś wymyśli.  No i od 2 dni łykam znowu Solgar. Jeśli coś pomoże to już go chyba łykać nie przestane;)

Jeśli znacie jakiegoś dobrego dermatologa we Wrocławiu dajcie mi cynk:)




***

i to w takich momentach właśnie, jak patrzę na te zdjęcia mam ochotę się zgolić na łyso!


czwartek, 2 lipca 2015

Przesyłka od Bioarp + małe uzupełnienie

Witajcie,
Odebrałam wczoraj przesyłkę z bardzo fajną zawartością. 2x to co lubię: raz - szampon, dwa - dziegieć. Znajomy zapaszek wyczuwalny od razu po otworzeniu paczki To co lubimy. Przesyłkę otrzymałam od marki Bioarp, za którą bardzo dziękuję. W środku oprócz szamponu było mydełko również dziegciowe oraz próbki szamponu i balsamu regeneracyjno-ochronnego. Oczywiście mówimy tutaj o dziegciu brzozowym, ponieważ jak wiecie smoła w PL jest zakazana.
Nie ukrywam, że to szampon sprawił, że oczy mi się zaświeciły, ale mydełko również myślę, że będzie miało pole do popisu. Na razie robi mi aromat w łazience;) Za jakiś miesiąc będę chciała Wam napisać coś więcej, mam nadzieję pozytywnych rzeczy na temat tych produktów. Pierwsze wrażenie po umyciu szampon już są, ale jak wiemy, wszystko potrzebuje czasu.


A teraz kilka rzeczy które miałam uzupełnić. Pierwsze: zdjęcie włosów. Włosy są przed myciem, więc spuszone maksymalnie po całym dniu, a u nasady lepik;) Żeby nie było, one są takie suszki. Nie miałam siły ostatnio bawić się w ich „pomadowanie”, a odżywka to jednak za mało, wiec wyglądają mało atrakcyjnie. Z drugiej strony i tak noszę związane, więc jest mi to z grubsza bez różnicy.



Drugi temat: przy okazji zeszłotygodniowej wizyty miałam pomęczyć dermatologa o moje wyniki (pisałam o nich w poprzednim poście). Niestety okazało się, że nie jest to możliwe, ponieważ tego dnia wykonywano tylko zabiegi i właściwie było trochę jak na taśmie, jeszcze ja nie zeszłam z kozetki a już następna osoba była kładziona. Jak to w szpitalu. Za tydzień mam wizytę u ogólnego, więc może tutaj będę miała więcej szczęścia.


Odstawiłam Loxon. Nie byłam już w stanie dłużej go stosować. Przyszedł jakiś taki moment, że miałam skórę tak podrażnioną, że miałam wrażenie, że on tylko wszystko pogarsza. Nie wiem czy realnie tak było, czy po prostu miałam zwyczajnie dość tego, że stosuję go tak długo a efektu żadnego. Może musi być do 3 razy sztuka. Tak czy inaczej uważam, że potrzebuję przerwy. Mam w planach do końca lipca nie stosować żadnych specyfików do wcierania, taki mały reset. Nie jestem w 100% przekonana że to dobre posunięcie, ale chwilo tak chcę. Lato to ogólnie bardzo zły czas dla mojej skóry: poci się i zaczyna wariować. A niby słońce takie dobre. Większość osób ma poprawę w lato, ja odwrotnie, u mnie wszystko zaczyna stawać na głowie.

środa, 24 czerwca 2015

Po badaniach

Dziewczęta, zmotywowałyście mnie już samą swoją obecnością:*
Poszłam, krwi trochę upuściłam i mam już wyniki...a najlepsze jest to, że nic z nich nie rozumiem. Jakiś głąb kapuściany ze mnie jest. 
Zbadałam gospodarkę żelazową: morfologia, żelazo całkowite, UIBC, TIBC, wysycenie transferyny, wit. B12, ferrytyna. 
Morfologię mam tak ładną, że w swojej kadencji chyba takiej jeszcze nie miałam. Im gorzej się odżywiam, tym morfologię mam ładniejszą. Moja teoria, że można żyć tylko na czekoladzie się potwierdza. Taki żarcik;)
Cała reszta też prezentuje się bardzo ładnie, tylko ferrytyna poniżej normy a wysycenie transferyną dolna wartość. Na to na ile wiem sama, to chyba i tak mam za mało żelaza, ale mądrali udawać nie będę tylko zapytam znachora, a dokładnie dwóch:) Pierwszy jutro i to dermatolog, więc może jeszcze jakimiś mądrościami mnie uraczy, chociaż idę do niego z inną częścią mojego ciała. 
Wiem, że ferrytyna powinna być wyższa, ja zawsze miałam dolną wartość, ale jeszcze  nie zdażyło się, żebym wpadła pod kreskę, więc może w końcu ktoś zwróci na to uwagę. Plotki ploteczki, ale opinia panuje taka, że ferrytyna powinna wynosić ok. 70ug, żeby włosy nie wypadały. Moi dotychczasowi lekarze byli innego zdania, ale pamiętam wpis jeden z blogerek u której właśnie dermatolog za problem z włosami oskarżał bardzo niską ferrytynę. 

Jutro ciężki dzień, trzymać kciuki za mnie proszę:)

czwartek, 18 czerwca 2015

:)

Halo:)
Miałam świadomość tego, że dawno mnie nie było, ale dopiero teraz jak weszłam na skrzynkę dotarło do mnie, że to prawie 3 miesiące! Przepraszam tych którym nie odpisałam na maile. O ile jeszcze nie jest za późno postaram się to nadrobić w ten weekend. 

Przyznam szczerze, że trochę sobie odpuściłam  blogowanie. Nie mam czasu w ciągu tygodnia, w domu nie mam nadal komputera i internetu, a w weekend kiedy  mogłabym z komputera korzystać to też tylko na wychodnym, a mi bardzo brakowało takie zwyczajnego "bycia" i mieszkania. Ponieważ też na mojej głowie nie ma za dużej rewolucji, więc realnie nie mam za wiele do opowiadania. Może jednak chociaż tak w skrócie:
Aktualnie włosy wypadają mi na potęgę! Widzę to nie tylko ja:( Ostatni komentarza: "kiedy znowu pojawią Ci się włosy nad czołem?", chyba mówi sam za siebie. Zauważyłam, że zaczęły mocniej lecieć kiedy odstawiłam Solgar. Nie od razu, ale jednak stosunkowo szybko. Brałam go przez 4 miesiące (3 buteleczki) i wydawało mi się, że jakoś strasznie dużo nie robi, ale chyba jednak coś tam pomagał. Zastanawiałam się czy do niego nie wrócić, ale chcę sobie zrobić badania pod kątem anemii, oczywiście jak zwykle za długo mi z tym schodzi. Bez komentarza. Na początku chciałam zrobić badania, później nie, a bo kasa, teraz znowu wróciłam do tematu, bo się wybieram do dermatologa, więc może warto. 
Nadal stosuję Loxon, teraz mniej, jakoś mnie wpienia. Nic nie robi tylko skleja włosy, ale do wyżej wspomnianej wizyty chcę go stosować. Może lepszy będzie mocniejszy, albo po  prostu wyrzucę go w diabły. 
W między czasie zdążyłam po raz kolejny zaliczyć fotel fryzjerski i po raz kolejny ściąć włosy o "dramatyczne" 6cm. O dziwo, widać ;) Ale i tak noszę cały czas związane,  przy rozpuszczonych całość jest mizerna.
Co do ŁZS, etap ten sam: jeśli myję codziennie, to jest dobrze, jak mniej procentów przyjmuję, też jest dobrze, i jak na talerzu nie ląduje co popadnie, też jest dobrze. I tym jakże przyjemnym akcentem żegnam się, życzę miłego wieczoru i biegnę coś upolować. Niestety po drodze do domu tylko Mc syf:/

niedziela, 22 marca 2015

Szampon konopny

Dzisiejszy wpis skierowany jest tym razem do osób z ŁZS.
Będzie pogadanka o szamponie:) Tak, ja lubię szampony:)
Od momentu kiedy Polytar został wycofany z naszego rynku szukałam czegoś co będzie równie dobre. Polytar stosowałam w okresie kiedy stan mojej skóry był fatalny, a ja sama nie wiedziałam jeszcze jak reagować w sytuacji kryzysowej, więc jego możliwości nie zdążyłam w pełni przetestować, ale już wtedy zauważyłam, że pomaga. Natomiast dla wielu osób w tym tych które borykają się z łuszczycą był on prawdziwym zbawieniem. Trafiłam oczywiście na szampony które też są dobre, nawet nie raz o nich pisałam, ale chyba nadal to nie było jeszcze TO. Zawsze pozostawał mały niedosyt.
Dzięki koleżance mojej mamy odkryłam szampon który naprawdę zasługuje na uwagę. Nie wiem czy może być alternatywą dla Polytaru, ale na tle innych szamponów dedykowanych przy ŁZS się wyróżnia.
Szampon Konopny Cutis Help

Po pierwsze i najważniejsze: działa. Jednak jeśli jesteś osobą która dopiero zapisała się do naszego klubu to wiedz, że słowo działa, nie równa się, wyleczy, ponieważ mówiąc krótko i bez ogródek, wypisanie się z członkostwa nie jest możliwe, możesz jednak spróbować zaleczyć to diabelstwo i w miarę normalnie egzystować. I uważam, że ten szampon to ułatwia.

Czyści i to dokładnie. Po kilku umyciach czuć, że skóra nie jest już tak zalepiona i nawet jeśli pod koniec dnia zaczyna się przetłuszczać, to nie zbiera się na niej tak pokaźna warstwa łoju jak przed kuracją. I dochodzimy do momentu który każdy musi wyczuć sam… Producent zaleca na początku stosowanie co drugi dzień przez 2 tygodnie, a później 2x w tygodniu. Ponieważ myję włosy codziennie początkowo używałam go każdorazowo, powiedzmy przez 4-ry kolejne dni a przez następne 2 dni sięgałam po inny szampon. Taką częstotliwość utrzymałam dłużej niż 2 tygodnie i niestety skończyło się to tym, że przesuszyłam skórę. Natomiast efekt który daje szampon uzyskałam stosując go 4 razy w tygodniu dłużej niż przez 2 tygodnie, a więc wydaje mi się, że jeśli po takim okresie jak zaleca producent nie ma efektu, to można spróbować stosować go dłużej, mając jednak na uwadze, że można przesuszyć za bardzo skórę.

Szampon jest bardzo gęsty, właściwie się nie pieni co sprawia, że ciężko się go stosuje, bo można przez to przesadzić z jego ilością i zużyć go bardzo szybko. Za to dobrze się wypłukuje. Natomiast brak piany jest trochę kłopotliwy jeśli mamy trzymać go na głowie 10 min (producent zaleca 5-10min) ponieważ jak trzymać na głowie …wodę? Osoby które myją głowę siedząc w wannie czy pod prysznicem, pewnie nie będą miały z tym problemu, natomiast ja należę do tych akrobatek które przewieszają się przez wannę. Ale i z tym sobie poradziłam: na chwilę zakładam luźno ręcznik na głowę.

Po pierwszej butelce, kiedy już doszłam do tego, że stosowałam go 1-2 razy w tygodniu, zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno jest mi on potrzebny. Koszt nie mały (przy dobrych wiatrach można znaleźć w cenie poniżej 60zł, ale widziałam w niektórych miejscach za prawie 90zł!) a efekty czy aby na pewno powalają? Kiedy więc minęło kilka tygodni a moja głowa znowu zaczęła się zaklejać, uznałam, że chyba jednak powinnam się z nim przeprosić. W ten sposób powrócił na moją półkę i aktualnie wykańczam drugą butelkę. Obiektywnie uważam, że nie jest to przeskok milowy pomiędzy nim a moimi innymi szamponami, ale mimo wszystko czyści dużo lepiej. Nie sprawił, że skóra przetłuszcza się wolniej, ale już tak nie swędzi a pod palcami nie ma piasku.



Działanie produktu: /wg ulotki producenta/:
-łagodzi uczucie swędzenia
-normalizuje wydzielania łoju
-zmiękcza zmiany łuszczycowe
-dokładnie i łagodnie oczyszcza skórę głowy
-zapobiega nadmiernemu wypadaniu włosów
-działa regenerująco, antybakteryjnie i antyoksydacyjnie
-korzystnie wpływa na kondycję włosów i zwiększa połysk

Składniki:
-aqua
-Sodium laureth sulfate
-Cannabis sativa seed oil
-Cocomidopropyl betaine 
-Peg-7 Glyceryl cocoate 
-Carbomer 
-sodium hydroxypropyl oxidized starch succinate
-Sulfur
-PEG-40 hydrogenated castor oil
-Cyclomethicone
-Perfum
-Tocopheryl Acetale
-methoxy PEG/PPG-7/3 aminopropyl dimethicone
-PEG 12 Dimethicone 
-Caprylyl glycol
-Glyceryl caprylate
-Glycerin
-Phanylpropanol
-Sodium salicylate
-bht

Nawet częściowo mi laikowi udało się częściowo rozszyfrować skład, więc kiedy już zrobię to w 100%, postaram się uzupełnić wpis...więc pewnie nigdy. Tak wiem, że niektórzy nie lubią się z SLS, ale ja zauważyłam, że jego brak w szamponach mi docelowo nie służy, więc akurat tego składnika nie unikam. 
A jak wpływa na same włosy? Może robi małe sianko, ale coś za coś:)


Miały? Stosowały? :)


poniedziałek, 16 lutego 2015

Coś nowego, part 1

Zbierałam się kilka dobrych tygodni, ale w końcu udało się. Trafiłam na fryzjerski fotel. Zdecydowanie należę do tego grona osób które nie traktują takiej wizyty jak pobyt w SPA. Moje koleżanki cieszą się na każde odwiedziny w salonie, a ja odkładam je jak na najdalszy termin. Fryzjer nie jest moim przyjacielem, powiernikiem tajemnic ani doradcą. Nie pije z nim kawki i nie żartuje. Cała wizyta ma przebiec sprawnie, szybko i bezboleśnie. Na szczęście trafiłam na fryzjerkę która to rozumie. To moja 3cia wizyta u niej. Poprzednia miała miejsce 1,5 roku temu, a mimo to pamiętała, że wielka okrągła szczotka to mój wróg a suszarka powinna mieć chłodny nawiew, bo w przeciwnym razie zdezerteruję z fotela. Jest zdania, że dermatolodzy nie potrafią pomóc, szampony apteczne rzadko kiedy pomagają i wie co to zagrzybienie organizmu. I wychodzi to od niej, bo ja jej za język nie ciągnę.
Pozbawiła mnie, jak to ujęła, „tych jasnych końcówek z których już nic nie będzie”. Nie wiem ile tego było. Szacowałam, że 5cm, ale wydaje mi się, że jednak więcej.
Powiedziała, że dramatu nie ma i mogę mieć dłuższe włosy, ale nie za długie, takie jak teraz po obcięciu są ok. Lepsze byłyby krótkie, ale jak źle się w nich czuję to takie mogą być. Przy dłuższych jeśli mi lecą, może to być już za duże obciążenie. Jest to prawdą, ale chyba u mnie nawet bardziej to, że mi się we wszystko wkręcają i połowę to pewnie sobie sama wyrywałam. Teraz przynajmniej nie majtają mi się w wannie przy myciu;)

przed 

po
a to wszystkie "w kupie"

Moja wizyta to nie tylko obcięcie włosów. Wyniosłam również szampon i odżywkę. Made in Japan. Słyszałam już kiedyś od niej o odżywce (odżywka jest w niebieskim opakowaniu, szampon w brązowym), ale wtedy postanowiłam nie dać się porwać chwili i najpierw coś o niej wyczytać. Oczywiście nic nie znalazłam, okazało się, że Internet jest ubogi w tym temacie. Co teraz skłoniło mnie do zmiany zdania? W sumie nie wiem. Ona sama powiedziała, żebym zobaczyła jak będzie zachowywała się moja skóra po jej zastosowaniu w salonie, ale dla mnie to zawsze niewypał, ponieważ po każdej wizycie moja skóra szaleje, bez względu czy spotkało ją coś złego czy dobrego. No tak już ma. Nie lubi wizyt u fryzjerów i musi to pokazać, co by mi się za często nie chciało zmieniać fryzur. Wolę nie myśleć, co to będzie jak nadejdzie czas farbowania… a siwków coraz więcej:/ Wracając do tematu: kupiłam. Do tego eko szampon za kolejne niebotyczne pieniądze. Szampony to mój nałóg, więc sobie wybaczam. Gdyby nie to małe zboczenie, najprawdopodobniej do dnia dzisiejszego męczyłabym się z kleistą skorupą na głowie. A tak o moim ŁZS wie tylko garstka osób, a nie każda napotkana osoba w tramwaju.


Na razie ani o szamponie ani o odżywce wiele nie mogę powiedzieć, ponieważ użyłam ich raptem 2 razy, natomiast chciałam zwrócić uwagę na to jak są zapakowanie oba produkty: całe powleczone folią (na zdjęciu za dobrze tego nie widać, aparat tak stary jak jego właścicielka, ale faktycznie w realu cały produkt był szczelnie zapakowany i żeby go otworzyć niezbędne były nożyczki). Moim zdaniem wszystko powinno być tak pakowane. Nie ma wtedy opcji, żeby ktoś „dostał” się do środka. To jest temat który jest poruszany na wielu blogach i dlatego wiem, że nie tylko mi nie podoba się praktyka otwierania i testowania produktów, po to, żeby później odłożyć je na półkę. I to nie tylko przez klientki, ale także przez sprzedawców.

W kilku słowach: odżywka Mist ma normalizować problemy łuszczycy, wypadania włosów, łupieżu, skóry przetłuszczonej, podrażnionej i suchej. Ja stawiam na ten łupież i przetłuszczanie. Szampon organiczny Curment Herbal (organiczny pewnie tylko z nazwy), który ma uspakajać i dezynfekować skórę głowy. Krzywdy nie robi, to tyle co wiem po 2 użyciach, ale kobietki podobno są nim zachwycone. Kosztował nie mało, bo 55zł, ale jest turbo wydajny. Jeśli miałby się nie nadawać do mycia głowy to do prania dywaników w łazience starczy na lata! Na szczęście aktualnie moje dywaniki mają tylko jeden szampon i mam nadzieję, że póki co się to nie zmieni:).

Na życzenie dziewczyn, skład szamponu. Dłuuuugi.


Wybaczcie jeśli nie odpisuję na bieżąco, to zapewne w najbliższej przyszłości się nie zmieni, tak samo jak moje próby dodawania częściej postów. Nadal jedyny stały dostęp do internetu mam przez komórkę, ale tam się wasze maile nie wyświetlają, ponieważ moja poczta traktuje wszystko jako spam!

wtorek, 6 stycznia 2015

Po świętach (i słów kilka o oleju łopianowym)

Święta. Jak szybko przyszły tak szybko minęły. Oczywiście jak większość ja również wyjechałam do rodziny, a konkretnie do rodzinnego domu i moich rodziców. Próg przekroczyłam wyglądając dosyć barwnie: całą twarz miałam w wypryskach i nie pamiętam kiedy ostatnio tak się prezentowałam, skóra z buzi schodziła mi płatami a głowa swędziała wręcz niemiłosiernie.
Z moją twarzą bardzo szybko i skutecznie poradziła sobie moja mama: uznała, że to uczulenie. Dostałam od niej tabletkę odczulającą, po wieczornym myciu twarzy nałożyłam inny krem niż zawsze i podziałało. Rano obudziłam się innym człowiekiem. Natomiast skóra głowy nadal cierpiała, nie miałam przy sobie żadnych wspomagaczy, a tu wigilia za pasem. Nie zwlekając długo wyruszyłam w „miasto”. Miejscowość niewielka, ale uzdrowiskowa. I to, że uzdrowiskowa jest faktem bardo istotnym, ponieważ na naszym rynku prym wiodą apteki które są niemalże na każdym zakręcie! Czego szukałam? Cerkogelu. Pierwsza, druga, trzecia…nie ma. W niektórych aptekach patrzyli na mnie jak na kosmitę, o co ja pytam? Na koniec wybrałam aptekę która miała być podobno najlepiej zaopatrzona. Tam niestety spotkało mnie to samo rozczarowanie. Szybko przeleciałam w głowie co mogłoby mi jeszcze pomóc. Nigdy nie stosowałam, ale może: Salicylol?! Też nie ma. Niestety farmaceutka nie była mi w stanie polecić nic co byłoby alternatywą. Wzięłam więc szampon Pirolam, a wracając w zielarskim kupiłam olej z korzenia łopianu (na szczęście zielarski w odróżnieniu od aptek mamy bardzo dobrze zaopatrzony). Ten zestaw + tabletki odczulające zadziałał bardzo szybko, bo już po pierwszym myciu czułam wyraźną ulgę. Natomiast sam fakt, że w żadnej z aptek nie mieli Cerkogelu wywołał u mnie niemałe zdziwienie. Nie spodziewałam się, że to taka egzotyka!

Na szczęście okazało się, że coś co kiedyś wydawało mi się, że nie działa zupełnie, a nawet wręcz pogarsza stan mojej skóry od pewnego czasu działa bardzo dobrze. Mowa o oleju z korzenia łopianu. A jako duet z Pirolamem całkiem nieźle poradził sobie z kapryszącą skórą. Jedyne co mnie zaskoczyło między nowo kupionym olejem a tym który miałam we Wrocławiu to kolejność składników i „instrukcja obsługi”. Poprzedni olej kupiłam jakoś wiosną, więc wydawałoby się, nie aż tak dawno temu. Jeszcze nie wiem czy różnica w działaniu jest znaczącą (o ile w ogóle jest), ale na pewno różnią się kolorem i zapachem. Nowy ma intensywniejszy kolor i delikatniejszy zapach, stary ma zapach bardziej oleisty i jest blado żółty.



Składniki (nowy olej):
-Arctium lappa root extract (korzeń łopianu)
-Bideus Tripartita lear extract (uczep trójlistkowy)
-Urtica Dioica lear extract (pokrzywa zwyczajna)
-Inula Elenium root extract (oman wielki)
-Tussilago Farfara lear extract (podbiał pospolity)
-Equisetum Arvanse lear extract (skrzyp polny)

Składniki (stary olej):
-Arctium lappa oil extract (korzeń łopianu)
-Inula oil extract (oman wielki)
-Urtica Dioica oil extract (pokrzywa zwyczajna)
-Tussilago oil extract (podbiał pospolity)
-Bideus oil extract (uczep trójlistkowy)
-Equisetum oil extract (skrzyp polny)

Teoretycznie skład ten sam, jednak kolejność inna. Zmienił się też opis dotyczący użycia.
Sposób użycia(nowy olej):
Do wzmocnienia cebulek włosowych , pielęgnacji zniszczonych i wypadających włosów, skóry głowy oraz przy łupieżu
1-3 razy w tygodniu niewielką ilość oleju wetrzeć w skórę głowy i włosy. Rozczesać grzebieniem w celu równomiernego rozprowadzenia. Głowę owinąć ręcznikiem lub założyć czepek foliowy. Po 1-3 godzinach zmyć ciepłą wodą z łagodnym szamponem

 powiększ

Sposób użycia (stary olej):
Do wzmocnienia cebulek włosowych , przy łupieżu, do pielęgnacji skóry głowy
3-4 razy w tygodniu niewielką ilość oleju intensywnie wcierać w skórę głowy przez 5 min, po 30 min. zmyć ciepła wodą z łagodnym szamponem. Zaleca się stosowanie preparatu w ciągu 2-3 miesięcy
Do pielęgnacji włosów
1-2 razy w tygodniu tamponem nałożyć olej na włosy i rozczesać rzadkim grzebieniem w celu równomiernego rozprowadzenia. Głowę owinąć ręcznikiem lub założyć czepek foliowy. Po 30 min. zmyć ciepłą wodą z łagodnym szamponem.

powiększ

Domyślam się, że nowy opis to ujednolicenie opisu z poprzedniej butelki, który był podzielony na opis dotyczący pielęgnacji skóry i osobno włosów. Osobiście uważam, że stary opis był lepszy. Po pierwsze była na nim informacja dotycząca masażu skóry głowy. Nie każdy musi wiedzieć, że taki masaż jest korzystny, więc taki wpis jest cenną informacją. Dodatkowo w starej wersji była inna informacja dotycząca czasu trzymania oleju na skórze i włosach. Na skórze podany czas był krótki co jest istotne dla osób z łojotokiem. O ile trzymając go dłużej na włosach większej szkody sobie nie zrobimy, tak trzymając za długo na skórze głowy już tak. Oczywiście nie u każdego tak musi być, ale skóra z ŁZS jest bardziej narażona. Zresztą przekonałam się o tym sama na początku stosowania tego oleju, trzymając go dłużej na skórze dostawałam łupieżu. Te 0,5-1h u mnie sprawdza się najlepiej.
To co nowego pojawia się na w opisie olejku i co uważam jest zmianą na plus, to osobna wzmianka dotycząca pielęgnacji rzęs i paznokci, której na starej butelce nie ma.
Praktycznie bez zmian pozostał opis dotyczący pielęgnacji ciała i twarzy, chociaż informacja ze starej butelki o tym, żeby wcierać olej lekkimi masującym ruchami też jest cenna.
Pewnie dla wielu osób te wszystkie informacje są oczywiste, ale ja patrzę bardziej pod kątem osób które nie studiują wnikliwie blogów kosmetycznych i tutaj każda wskazówka jest na wagę złota. Podsumowując: uważam, że poprzednia etykieta była bogatsza właśnie w takie wskazówki:)

Stosowałyście kiedyś olejek łopianowy? Pomaga wam? Ja czasami stosuje też na włosy i buzię, ale bardziej okazjonalnie.

***
Aktualnie na odmianę walczę z przesuszeniem skóry, także jak nie urok to sr...ka.