niedziela, 28 kwietnia 2013

Aktualizacja kwietniowa

Jak to u mnie z systematycznością na blogu ciężko. Tylko winny się tłumaczy, ale fakt jest faktem, że moje ostatnie zawirowania w życiu trochę mnie wysadziły na boczny tor. Niestety nie tylko z bloga. Podsumowania które kiedyś wrzucałam co tydzień teraz pojawiają się od wielkich dzwonów. Z jednej strony to i lepiej, bo przynajmniej jest co podsumowywać:)

Co u mnie? 
Dupa, wielka dupa. Byłam pod mega wrażeniem tego czego udało mi się dokonać ze swoją skórą od września. Oprócz nadmiernego przetłuszczania się skóry praktycznie żadnych innych objawów ŁZS. A tu bach. Od dwóch tygodni moja skóra postanowiła zastrajkować, ale to tak na potęgę. Oprócz tego, że pojawił się łupież tłusty to do kompletu dołączył łupież suchy. Mało tego moja skóra teraz to prawdziwa pustynia, ale nadal przetłuszcza się w takim samym tempie. Włosy również potwornie suche, jak siano. No i niestety wypadają również w dużo większych ilościach, zwłaszcza te króciutkie maluchy. Dlaczego tak się stało, mam kilka teorii i pewnie po części każda prawdziwa:
  • wiosna: kocham wiosnę, ale dla moich włosów to jest zawsze czas pogorszenia. Jesień i zima (mimo ogrzewania, czapek, mrozów) nie wykańczają tak mojej skóry jak wiosna. Co roku o tej porze (a nawet wcześniej) zauważam wzmożone wypadanie włosów i niestety zazwyczaj trwa ono nieprzerwanie aż do jesieni. Mam nadzieje, że w tym roku uda mi się  w jakiś sposób to zahamować
  • Biokap: szampon który stosowałam ostatnimi czasy. Nie tylko ja zauważyłam, że przesusza, więc możliwe, że mógł dorzucić swoje 3 grosze
  • dieta: tak dokładnie! Dieta która miała zmniejszyć ŁZS. Dlaczego? Zrobiłam jeden zasadniczy błąd...nie posłuchałam siebie. Pamiętajcie, ufajcie tylko sobie, swojemu organizmowi i każdą informację sprawdzajcie. Wprowadziłam dietę i starałam się ją przestrzegać Właśnie to mnie zgubiło. Kto ma ŁZS na pewno nie raz natknął się na wzmiankę, że przechodząc od razu na restrykcyjną dietę odczujemy pogorszenie. Dzień dobry. Lepiej bym na tym wyszła robiąc tak jak kiedyś, czyli wprowadzając zmiany powoli a nie z dnia na dzień. Nie mówię, że pilnowałam się w 100%, ale wygląda na to, że wystarczająco skutecznie.
  • stres: jak wspomniałam daaaaaaawno temu, u mnie ŁZS wykwitło pod wpływem stresu i złej diety (najprawdopodobniej). Ostatnio miałam cięższy czas, do podjęcia trudne decyzje, nie ukrywam...było to wszystko dla mnie mocno stresujące. Mam tylko nadzieję, że pogorszenie stanu skóry to jedyny objaw i nie dopadnie mnie żaden telogen!

Próbowałam już różnych sposobów reanimacji skóry: siemię lniane, olej kokosowy, sposobem Łojotokowej głowy jogurt + miód, płukanka z octu akurat w tym wypadku raczej skierowana na łupież słuchy. Odstawiłam wcierki które i tak stosowałam już bardzo rzadko. Loxon raz na 3 dni, a wcierkę od dermatologa nie stosuję już ponad 2 tygodnie. Niestety nic nie pomagało skórze. Również włosy mimo nakładania masek, oleju czy kremowania, co do tej pory było bardzo skuteczne, nadal były bardzo suche. Z jednej strony byłam już mocno zrezygnowana i nie ukrywam podłamana, a  z drugiej wkurzona, no bo o co chodzi? Stwierdziłam, że idę starym sposobem, ale w wersji zmaksymalizowanej:
  • nałożyłam na mokre włosy odżywkę z Garniera z avocado  w ilości 5x łyżka stołowa. Serio! A cały czas miałam wrażenie, że nic na włosach nie czuć. 
  • skórę umyłam szamponem Emolium x2
  • nałożyłam znowu odżywkę Garniera, też jakieś 5 łyżek
  • w wilgotną skórę wtarłam emulsję Emolium

...robię tak od 3 dni i jest już trochę lepiej! Łupież mi się już tak nie sypie, a co za tym idzie nie lecą mi też tak włosy! A jeśli się zastanawiacie czy kubek odżywki obciążył moje włosy, to odpowiedź brzmi: nie. Są w końcu nawilżone, aczkolwiek powiedziałabym, że mogłyby być nawet jeszcze bardziej. Również Emolium które nakładam po myciu i w ciągu dnia jeśli mnie zaswędzi, nie skleja mojej skóry co zdarzało mi się kiedy za dużo jej nałożyłam.
  • z diety nie zrezygnowałam, ponieważ  i tak przyjmuję leki (przy hiperinsulinemii) więc absurdem byłoby wcinać węglowodany a później łykać prochy, natomiast nie sieję paniki jak zdarzy mi się zjeść coś z listy rzeczy zakazanych
  • staram się wbić w tryb relaxu, co sprowadza się do myślenia: jeszcze 3 dni i będziesz mieć labę, jeszcze tylko 3 dni, dasz radę, zobaczysz słonko w realu, nie przez szybkę, pojeździsz na rowerze, pójdziesz na dłuuuuuuugi spacer:)
  • ostawiłam inne szampony, stosuję tylko Emolium
Na koniec chciałam dać małe porównanie, moje włosy we wrześniu i teraz. Nie wiem czy kiedyś o tym wspominałam, ale bardzo wolno mi rosną. Nie wiem czy wynika to z androgenówki czy z jest inny powód, ale fakt jest faktem, że urosły niewiele:
wrzesień
 
kwiecień


Jak widać tempo rośnięcia moich kłaków jest wręcz porażające;)
P.S. Sorx za metkę;) Zauważyłam po fakcie;) 

wtorek, 23 kwietnia 2013

Zamienniki suchych szamponów-test 2

Jakiś czas temu napisałam o eksperymencie z pudrem dla dzieci, który chciałam zastosować jak suchy szampon do włosów. Niestety puder się nie sprawdził. Natomiast dziewczęta podsunęły mi pomysł, na wykorzystanie innych specyfików w tym celu. 

  Kakao                                             
Kakao było przeze mnie stosowane 2 razy, za każdym razem z tym samym efektem, a raczej jego brakiem. Ładnie pachniało, nie zabieliło mi głowy (miła odmiana po pudrze), ale niestety u mnie nie zadziałało kompletnie. Podczas nakładania ręce miałam jak po wykopkach, a podczas mycia jak można się domyślić płynęło kakao:D Musiałoby całkiem zabawnie wyglądać iść z takim kakaem w strugach deszczu;)
Miałam  również problem żeby wyczesać kakao z włosów. U mnie może to być problem wynikający z braku szczotki z włosiem. Próbowałam zrobić to pędzlem, ale jak widać po zdjęciu nieskutecznie. Przy tej metodzie moim zdaniem niezbędne jest posiadanie szczotki

Efekt: tak, wizualny. Włosy są zmatowione
Efekt na skórze: żaden
(foto można powiększyć: klik)
zdjęcie 1: przed
zdjęcie 2: w trakcie:D
zdjęcie 3: po


  Puder prasowany                           
Puder prasowany stosowałam już kilka razy. Miałam wrażenie, że trochę pomagał, ale to z cyklu: na kilka godzin. Zastanawiałam się, czy nie lepszy były efekt, gdyby nałożyć go zanim włosy będą już w krytycznym stanie, ale u mnie oznaczałoby to, że musiałabym go nakładać zaraz po umyciu głowy. Efekt po nałożeniu trochę jak przy pudrze dla dzieci z tym, że miałam delikatnie różowy przedziałek. Aczkolwiek przy ostatniej próbie na zdjęciach tego efektu nie ma, ale jak widać, również włosy pod względem wizualnym nie uległy zmianie. Myślę, że to w dużej mierze zależy też od ilości nałożonego pudru.

Efekt na włosach: tak, wizualny, ale tylko przy większej ilości pudru. Zmatowione włosy
Efekt na skórze: żaden

(foto można powiększyć: klik)
zdjęcie 1: przed   
zdjęcie 2: po

  Kapoor Kachilii                             
Któraś z blogerem próbowała go stosować jak suchy szampon, ale która??? Pamiętam natomiast, że była zadowolona z efektów. A że akurat jestem posiadaczką tej maski postanowiłam, że wypróbuję. Ze wszystkich wypróbowanych przeze mnie metod zostawiła najmniejszy ślad po zastosowaniu. Skóra co prawda była minimalnie zielonkawa, ale w moim odczuciu jeszcze w granicach normy. Natomiast zapach maseczki, mocno orientalny jednak mi przeszkadzał. Dla mnie to było absolutnie nie do zniesienia.

Efekt na włosach: jak w pozostałych przypadkach, włosy są zmatowione
Efekt na skórze: żaden

(foto można powiększyć: klik)
zdjęcie 1: przed  
zdjęcie 2: po  

Dlaczego każda próba jest podpisana, że efekt jaki został uzyskany jest tylko wizualny. Nie wiem jak wygląda sytuacja u osób które nie mają chorej skóry, a jedynie jej nadmierne przetłuszczanie się. U mnie przetłuszczona skóra to przede wszystkim swędzenie i łupież, który pojawia się jednak stosunkowo szybko. Często włosy nie wyglądają jeszcze bardzo tragicznie, wystarczyłoby je tylko związać, ale ja już czuję mocny dyskomfort skóry. Liczyłam, że takie "suche szampony" trochę go zminimalizują. Niestety wszystkie 4 metody u mnie zawiodły. Efekt wizualny na włosach to u mnie zdecydowanie za mało. Szukałam czegoś co poradzi sobie również ze skórą. Dlaczego piszę wizualny. Bo realnie, w dotyku włosy nadal są przetłuszczone.

P.S. Jeśli ktoś nie widzi, że na zdjęciach opisanych przed włosy są przetłuszczone to znaczy, że:
a) ...nie chcę widzieć włosów tej osoby...
b)  polecam wymianę monitora, w skrajnym przypadku wizytę u okulisty
c)  robię genialne zdjęcia, macie prawo ulec ich urokowi;)

czwartek, 18 kwietnia 2013

Czy istnieją lekarze z prawdziwego zdarzenia?

Czy istnieją prawdziwi lekarze? Na pewno, ale ja ich jeszcze nie spotkałam na swojej drodze, nad czym bardzo ubolewam. Każdemu niestety mogę coś zarzucić. 

Napisałam ostatnio, że miałam wizytę u endokrynologa i, że Pan wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Oczywiście najważniejsze są dla mnie efekty, jednak nie ukrywam, że cała oprawa, podejście lekarza do problemu oraz do mnie jako do pacjenta, również jest dla mnie bardzo ważne. Jakie więc wielkie było moje rozczarowanie kiedy tydzień później chciałam skontaktować się z lekarzem w celu wyjaśnienia pewnej niejasności... i okazało się, że kontakt jest niemożliwy. W moim imieniu więc, pytanie zadała recepcjonistka, co już było dla mnie niekomfortowe, bo niby dlaczego jakaś panienka ma wiedzieć, jakie prochy łykam? Na moje pytanie o to, w jaki sposób mam kontaktować się z lekarzem odpowiedziała mi, że mogę przyjść na wizytę, bądź umówić się na konsultację mailową. Zaznaczę, bo to będzie bardzo istotne, że lekarz powiedział, żebym napisała do niego maila, jeśli będę się czuła źle na lekach, jeśli będzie dobrze, to też żebym napisała, bo to przecież dobra wiadomość, że kuracja działa...i przekazanie tej informacji okazuje się, że jest odpłatne. Ja rozumiem, że on musi poświęcić na mnie swój czas, ale mając w świadomości, że nawet nie mogę zadzwonić do lekarza który mnie prowadzi, żeby cokolwiek z nim uzgodnić, nawet coś w stylu niech Pani nie bierze tych leków i przyjdzie do mnie na wizytę, jest dla mnie delikatnie mówić mało dogodne.


Mam nadzieję, że wam udało się trafić na takie osoby które naprawdę możecie nazwać lekarzami przez duże "L".

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Dieta - oczyszczanie organizmu (Part 2)

Chciałam wam dzisiaj w kilku słowach powiedzieć o tym jak powinna przebiegać dieta o której wspominałam ostatnio. Myślę, że wiele osób się nie zgodzi z tymi zasadami, ponieważ faktycznie niektóre zaskakują:


  • powinno się ograniczyć ilość solidnych posiłków do 2 dziennie (autorka pisze ogólnie o posiłkach, ale z tekstu wywnioskowałam, że raczej ma na myśli taki obiadowy konkret)
  • najlepiej zrezygnować ze śniadania. Ale to nie tak, że mamy nic nie jeść aż do obiadu! Chodzi o to, że rano przez noc ciało się oczyszcza...i żeby rano cały "brudek" z siebie wydalić, potrzebuje przerwy w jedzeniu. Wrzucając z rano od razu coś na ruszt, blokujemy ten proces.
  • na początek dnia pijemy wodę
  • sok z warzyw na śniadanie. Sok z rana nie wymaga żadnych wysiłków trawiennych, a nawet je wspiera. Dla mnie to element którego nie przeskoczę, bo nie mam sokowirówki...i jej nie kupię:) Więc na śniadanie jem sałatkę :) Myślę, że to nie o to chodziło autorce, ale niektóre zasady czasami trzeba nagiąć;)
  • kawa. Kawa raczej powinna iść w odstawkę, ale jeśli ktoś ma z tym olbrzymi problem (ja!!!), może pić ją przed sokiem, bądź 30 minut po. I to jest akurat punkt co do którego mam wątpliwości (kawa na pusty żołądek podobno nie jest zdrowa), aczkolwiek niestety/stety ja właśnie tak pijam kawę. 
  • w ciągu dnia najlepiej jeść pokarmy surowe i zasadowe (można poczytać np. TU), natomiast dopiero wieczorem zjeść posiłek który spowolni proces oczyszczania. Czyli w ciągu dnia jemy lżejsze posiłki niż te które będziemy spożywać wieczorem. Tak, wiem, ja też zawsze robiłam na odwrót. 

Jak powinien wyglądać taki detoxowy dzień?
  • rano po przebudzeniu pijemy wodę
  • kiedy poczujemy, że jesteśmy głodni pijemy sok warzywny
  • jeśli nadal jesteśmy głodni możemy zjeść owoce o niskiej zawartości cukru
  • na lunch, bądź jak kto woli na lekki obiad jemy sałatkę z surowych warzyw, bądź w zależności od potrzeb warzywa gotowane na parze z np. ziemniakiem, rybą. W teorii powinniśmy się najeść, ale to co nakładamy na talerz nie powinno być ciężkie.
  • popołudnie. Popołudnie dla tych które o dziwo po sałatce warzywnej są głodne;) Opcje dwie, albo przygotowujemy z założenia większy lunch i dzielimy go sobie na dwie porcje, bądź przyrządzamy coś  równie lekkiego
  • kolacja, czyli wielki finał! W końcu możemy coś zjeść! Żartuję;) Na początek (do porzygania) sałatka z surowych warzyw która pomaga w trawieniu gotowanych produktów które będziemy serwować na kolację.
To by było tak po krótce. Jak wspomniałam w poprzednim poście, ta książka była dla mnie takim punktem wyjścia. Powiedzmy motorem, który pozwolił mi się za to w końcu zabrać. Nie ukrywam jednak, że nie stosuję jej 1:1 z powodów o których już wspominałam
Ale dlaczego akurat dieta z TEJ książki, a nie innej. Przede wszystkim spodobały mi się wytyczne...ponieważ  są bardzo podobne do tego jak przebiega mój żywieniowy dzień, więc nie muszę się bardzo przestawiać. Nie ukrywam, nie jest tak, że ta dieta jest dla mnie bezproblemowa. Absolutnie. Nie lubię gotować, cóż...zostałam stworzona do wyższych celów i stanie w garach jest dla mnie potworną stratą czasu. Nie sprawia mi to przyjemności. Nigdy też nie delektuję się posiłkami. Nie ważne czy ja je przyrządziłam, czy mistrz kuchni. A diety wymagają zazwyczaj tego, żeby przywdziać fartuch. Ostatnio próbowałam upolować u siebie w bufecie coś co mogłabym zjeść...nie było absolutnie nic! Po prostu nic nie podchodziło pod tą dietę. W końcu się poddałam i wzięłam jedyną zupę która nie była na śmietanie...krupnik. Ale zapewne gotowana na jakiejś padlinie której jeść nie mogę. Wszystko do opanowania, tylko potrzeba trochę czasu na organizację, a już na pewno dla takiego człowieka jak ja dla którego doba to za mało :)

czwartek, 11 kwietnia 2013

Endokrynolog-moja wizyta /part 3/


Wizyta u endokrynologa, kolejna…ale tym razem inny osobnik Pan do którego na wizytę byłam umówiona już od połowy stycznia…prywatnie! W pewnym momencie to nawet o niej zapomniałam.
Postaram się na odmianę krótko i na tematJ

Jak to każdy lekarz do którego się udaję, również on musi mieć swój gabinet na drugim końcu miasta…ponad godzina jazdy w jedną stronę.
Przeprowadził najpierw wywiad, ale nie jakiś bardzo długi, natomiast zrobił to w taki sposób, że właściwie odpowiadając na jego zaledwie kilka pytań, zdałam sobie sprawę, ze mu wszystko powiedziałam. Na końcu zapytał, czy oprócz tego co już wie, to z czym mam problem? (To ja mam aż tyle problemów?! ). Włosy.

Oczywiście prowadzę dokumentację od kilku lat, więc wszystkie wyniki badań miałam przy sobie. Odpowiedź była szybka i mnie nie zaskoczyła: androgenowe. Natomiast jej rozwinięcie było już dla mnie szokiem…z insulinooporności. Dlaczego było to dla mnie zdziwieniem? Bo na poprzedniej wizycie u innej endokrynolog, insulinooporności nie miałam! Mieć czegoś a nie mieć to znacząca różnica, tym bardziej, że insuliooporność można leczyć. Oczywiście postawił sprawę jasno, włosy równie dobrze mogą wypadać z innego powodu, ale rozwiązując ten problem będziemy o tym wiedzieć.

Pytałam go o to moje rzekome PCOS. I tu trochę się pogubiłam, bo okazało się, że Pan doktor wierzy w spiskową teorie dziejów i uważa, że PCOS jest „wynalazkiem” ginekologów. Można mieć torbiele a można ich nie mieć i rzekomo i tak to będzie PCOS, a on woli to podporządkować hiperinsulinemii która zwiększa wytwarzanie androgenów poprzez stymulację jajników. Nadąża ktoś? Tak? To dobrze, bo ja się już zgubiłam na początku zdania, dlatego nie rozwijam tego, żeby banialuków nie popisać.

Na czym ostatecznie stanęło? Dieta + leki podawane przy cukrzycy + antyki. Ostatnio wszystkie proponowane kuracje odrzucam…może to właśnie ten moment, żeby się na coś zdecydować. Broniłam się jak przed ogniem, żeby nie brać antyków, a ostatecznie i tak na nich skończę. Moja wizja świata legła w gruzach.

Co mi się spodobało w nowym lekarzu…chyba podejście. Rozumie to, że jestem kobietą  i chcę się ze sobą czuć dobrze, a widzi, że tak nie jest i mam  z tym problem (ja naprawdę byłam święcie przekonana, że dobrze się maskuję). Powiedział, że moje oczy mówią wszystko. Mam zapomnieć o włosach, full relax, bo on jest od tego, żeby rozwiązać mój problem. Ok, w realu wiem, że może być różnie, ale i tak plus, za takie podejście do sprawy. 

...i co teraz? Ja się pytam? Jak ja mam być na dwóch dietach jednocześnie? Owszem, one się pokrywają w jakimś stopniu jak to diety, ale chwilowo przestałam ogarniać. Dieta przeciwgrzybicza (książka) + jej rozwinięcie, a właściwie okrojenie przez dietę wizażową (również anty-grzyb) + dieta przy hiperinsulinemii. Najbliższy weekend coś czuję, że spędzę na komponowaniu mixa. Aktualnie robię czystki w lodówce i wyjadam zakazane rzeczy;)

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Dieta - oczyszczanie organizmu (Part 1)


Wspomniałam ostatnio o tym, że chcę wprowadzić w swoje życie dietę, a dokładnie dietę oczyszczająca, która ma na celu zagłodzenie drożdżaków. Pominę fakt, że wprowadzam ją już przeszło 1,5 miesiąca i zabrać się za to nie mogę. Wielki początek miał mieć miejsce dzisiaj, ale (ja naprawdę nie szukam wymówek!) mój aktualny stan fizyczny mi na to nie pozwala. To nie znaczy, że przesuwam wszystko w czasie. Oj nie, po prostu powoli, powoli…wyjem to co złe w lodówce, a jak już nic nie zostanie (i mój stan ulegnie poprawie) wtedy już oficjalnie będę na diecie…też wam się wydaje, że to będzie przyszły poniedziałek? :P

W skrócie na czym polega dieta którą chcę stosować. Po pierwsze, jak wspomniałam w poprzednim poście, punktem wyjścia były dwie książki: pierwsza to Candida Andrzeja Janusa i Oczyszczanie organizmu dla kobiet damy prosto zza oceanu Natali Rose. Ponieważ pierwszą przeczytałam książkę Natalii, która nie ukrywam w jakimś stopniu była dla mnie inspirująca. Dużo pisze o równowadze w życiu którą powinniśmy znaleźć, o relaksie który nam się należy, o rzeczach o których ja sama na co dzień nie myślę, bo mam głowę nabitą innymi problemami. Medytacja rano? Ja rano na oczy nie widzę, ale …fajnie byłoby wyjść na taras i stanąć w słońcu, czy po prostutak posiedzieć i złapać tą energię. Ale się rozmarzyłam…to chyba to dzisiejsze słońce :D

Przechodząc do konkretów.

Kilka słów o diecie:  
Nie dopuszczamy do tego, aby pożywienie zalegało za długo w naszych jelitach, ponieważ  pożywienie które zalega w temperaturze pomiędzy 4-38 C, ulega fermentacji i rozkładowi, odżywiając w ten sposób drożdżaki. Dlatego nie jemy pokarmów wolnostrawnych lub takich połączeń. Wolnostrawny posiłek to taki w którym łączymy mięso ze skrobią.

Unikamy:  
Zbóż, zwłaszcza rafinowanych (wyjątkiem jest kasza jaglana, proso)
Białej mąki
Większości produktów mlecznych (tych od krówek)
Orzechów (są ciężkie i trudno strawne)/ nasion
Fasoli
Owoców (z wyjątkami) ponieważ odżywiają drożdże a u niektórych kobiet powodują wzdęcia
Czerwonego mięsa (również jest ciężko strawne, a na dodatek naszpikowane hormonami i antybiotykami)
Soji
Ciężkich tłuszczy

Jemy:
Wszystko co jest szybko strawne:
-soki warzywne
-surowe warzywa
-gotowane warzywa
-gotowane warzywa skrobiowe
-kasza jaglana, gryczana
-ser z surowego mleka koziego
-sery owcze
-jajka od wolnej kurki
-awocado
-rybki (ale tylko te dobre, paluszki rybne są złe;)

Opcjonalnie:
-dozwolone są niektóre produkty z mleka krowiego, wysokiej jakości


Co jeszcze możemy:
Pamiętam jak 5 lat temu szukałam informacji na temat diet anty drożdżakowych, natknęłam się na wzmiankę, że osoby które przechodzą na bardzo restrykcyjną dietę często zauważają pogorszenie. Wtedy nie bardzo mogłam zrozumieć o co chodzi. Wydawało mi się, że dieta to dieta. Otóż nie. Dla każdego powinna być dobrana indywidualnie, chociażby ze względu na wagę, wiek czy choroby. Toteż decydując się na dietę oczyszczającą nie wolno popadać w skrajności i przechodzić np. na głodówki  czy tylko na dietę z surowych warzyw. Zbyt szybkie oczyszczanie może spowodować negatywną reakcję ze strony organizmu w postaci gorączki, wysypki itp. Organizm może sobie nie poradzić z wydalaniem tak dużej ilości toksyn w efekcie czego jeśli uwolnione toksyny nie zostaną wydalone, będą nas zatruwać (oczywiście, nie muszę pisać, którędy toksyny nas opuszczają).
Dlatego dieta ta nie eliminuje całkowicie wszystkiego z jadłospisu i o dziwo zezwalana na skrobię i cukry (ale nie w każdej formie!), które tak naprawdę odżywiają drożdżaki.  Dieta ma mniej więcej polegać na tym, że drożdżaki mają być głodzone, poprzez zmniejszenie ilości substancji które je odżywiają, ale nie przez ich całkowitą eliminację. Dlatego można jeść owoce o małej zawartości cukrów; rośliny jagodowe (jagody, truskawki, maliny), grejpfruty, zielone jabłka (ja osobiście nie znam tej odmiany Granny Smith, zakładam, że to po prostu zielone jabłko).
Cukry typu miód, syrop klonowy powinny być mocno ograniczone. Autorka proponuje stewię, która jest całkowicie naturalna i nie podnosi poziomu cukru we krwi. Ja osobiście wcześniej o  niej nie słyszałam, ani się na nią nie natknęłam.
Skrobia: słodkie ziemniaki, dynia

Dieta jest przewidziana na 4 tygodnie. Po tym okresie czasu  o ile oczywiście dieta została przeprowadzona poprawnie, można wprowadzić do swojego jadłospisu owoce surowe i suszone, syrop klonowy, orzechy, ziarna, zboża..

Najważniejsze zasady diety:
-łączymy produkty białkowe z warzywami lub produkty skrobiowe z warzywami
-unikamy ciężkostrawnych potraw lub ciężkostrawnych połączeń

Nie będę owijać w bawełnę: kucharka ze mnie marna, oczywiście odróżniam warzywo od ryb, ale przyrządzanie barwnych potraw to już dla mnie nie lada wyczyn. Natomiast w książce są przepisy kulinarne:) Właściwie dieta jest rozpisana na cały okres 4 tygodni, więc można wybierać.

Na tym zakończę Part1, w drugiej części napiszę jak mniej więcej autorka „podaje dietę”, co tak naprawdę mnie do niej przekonało.

I na koniec:
Część z was wie, że bywam również na Wizażu. Tam także trwa program odgrzybiania. Nie ukrywam, że będę łączyć ze sobą oba te detoksy, ale o tym wizażowym na blogu pisała nie będę. Dlatego od razu zaznaczam, że całościowo to co wprowadzam, to nie tylko sama dieta.

żeby nie było tak całkiem na poważnie;)

wtorek, 2 kwietnia 2013

Dieta - oczyszczanie organizmu (słowo wstępu)

Witam wszystkich serdecznie-poświątecznie:)

Mam nadzieję, że Święta wam się udały i mimo pogody nie spędziliście ich tylko pilnując tego co na stole;) Ja tak zrobiłam i znowu kg więcej. 

Szczególne pozdrowienia dla tych którzy tak jak ja wracali dzisiaj  PKP. Hasło z pociągu: "Chcesz przeżyć prawdziwą przygodę? Nie musisz szukać daleko! Wystarczy, że przyjdziesz na PKP". Pół trasy na jednej nodze, pół trasy na drugiej. Teraz jest nas troje! Ja, migrena i mój obolały kręgosłup. To jest ten dzień kiedy nienawidzę świata i wyłazi ze mnie mastiff. Pozdro dla księżniczki z pociągu;)

Oczywiście w czasie świąt zrobiłam to czego absolutnie nie powinnam była zrobić, czyli totalna dyspensa na wszystko! Czekolada, ciasta! To nie chodzi już o kilogramy, ale o moje przygotowania do diety. Tyle czasu poświęć na odzwyczajanie się od cukru, żeby wszystko nadrobić w 3 dni! Kurcze, no ale Mama takie dobre ciasta piecze! Toż to grzech nie jeść!

Ale jak już wjechałam na właściwy tor, to chciałam wam trochę napomknąć o diecie na którą chcę przejść...od poniedziałku. Na każdą dietę przechodzę od poniedziałku. Zazwyczaj koniec jest we wtorek, ale tym razem będzie inaczej. Dlaczego? Ponieważ o tym napisałam. Mam was, ławę przysięgłych. Codziennie będę zdawać relacje z moich poczynań, na końcu wydacie wyrok. Jak dam ciała to będzie obciach!

Znacie? Jeden z moich ulubionych filmów. Nawet puszczali w te Święta:)

Co, jak i dlaczego?
  • jakiś czas temu napisałam "gdzieś",  że byłam na diecie dla łojotokowców, ale nic ona nie dała. I dopiero to, że o tym wspomniałam, zaczęło mnie zastanawiać. A może dało? W końcu gdzieś tam po drodze w ciągu ostatnich 5ciu lat była poprawa
  • więc...dietę? Tylko jaką?
  • oczywiście już jakieś doświadczenie miałam co jeść a czego nie, w końcu w dużej mierze stosuję się do tego na co dzień, jednak nie tak restrykcyjnie jak kiedyś. No i są to informacje które zgromadziłam daaaaawno temu. Dobrze, jednak od czasu do czasu odkurzyć zwoje. Tym razem chciałam jednak pójść o krok dalej, czyli na dietę przeciwgrzybiczą
  • w ten oto sposób bardzo szybko znalazłam się w empiku. Wiedziałam czego szukać, więc nie zajęło mi to dużo czasu, ale podczas nurkowania miedzy książkami trafiłam na ciekawą pozycję. Oczywiście zainteresował mnie tytuł: Oczyszczanie organizmu dla kobiet. Nie miałam zamiaru jej kupować. Wydawnictwo w tytule z astropsychologią...nie moje klimaty. Za racjonalna jestem na coś takiego. Otworzyłam książkę na chybił-trafił. To co przeczytałam, mnie...zaintrygowało (to dobre słowo):
  • Musiałam mieć ta książkę! Nie miałam zielonego pojęcia o czym będzie reszta, ale uznałam, że nawet jeśli z porad dietetycznych nie skorzystam to będę mieć przynajmniej ubaw przy czytaniu;) P.S. Faceci to mają dopiero przekichane. 3 mózgi! Jak to ogarnąć?
  • książkę już prawie całą przeczytałam. Moje wnioski? 10% przydatnych informacji, 90% lanie wody i krypto reklama, a sama dieta jest oparta na diecie nie łączenia, tylko bardziej restrykcyjna. Nie jest tak surowa jak dieta przeciwko candidzie, ale jest całkiem realne, że będzie skuteczna w walce z drożdżakami. No i co ważne, dla mnie ma sens, a mało tego, moje nawyki żywieniowe idealnie się w nią wpisują.
  • przy najbliższej okazji będę wam trochę o niej przynudzać:)