czwartek, 28 marca 2013

Wielkanocnie

Misiaki kochane moje wszystkie :***
Całuje wszystkie mordki, co do jednej:)

Życzę wam spokojnych Świąt. Żebyście się zrelaksowali, odstresowali i chociaż na chwilę zapomnieli o wszystkich problemach (nie tylko włosowych). Dużo ciepła, bo zapewne tak jak ja, macie już maksymalnie dość takiej pogody. Mam tylko nadzieję, że na dyngusa nie będziemy się obrzucać śnieżkami;)

Mnie jutro czeka 6h podróży pociągiem + godzina jazdy z dworca do domu. Tragedia. Jeżdżę tak już 10 lat, ale nadal jak mam w planach wyjazd do domu to cierpię prze-okrutnie na samą myśl o podróży. 1/2 czasu który przeznaczyłam na wyjazd spędzę w trasie! 

hehe, znalazłam zdjęcie sprzed 2 lat. Kto u was chodzi z koszyczkiem? W mojej rodzinie zostałam wydelegowana do tego ja! Chociaż o dziwo, w zeszłym roku poszedł ze mną mój Młody, czym muszę przyznać sprawił mi dużą radość:)

środa, 27 marca 2013

Mary nocne

Sen o włosach. Pewnie niejednej włosomaniaczce włosy śnią się po nocach:D  A jak się śnią włosy komuś kto je stale gubi? Zapewne już się domyślacie...

Systematycznie co jakiś czas śni mi się łysa glaca, albo wypadające pasma włosów. Dwa dni temu miałam porażający sen: ponieważ przesadziłam trochę z ilością wcierki (tą z trucizną w składzie) i zdawałam sobie z tego sprawę, miałam pewne obawy czy nie podrażni mi skóry. W nocy śniło mi się, że w miejscu gdzie wsmarowałam wcierkę mam łyse placki pokryte białym nalotem. Miałam olbrzymią pomarańczową głowę i wielki biały placek na środku. Wyglądałam jak jakiś zaczyn do ciasta. Tej samej nocy miałam drugi sen, również o włosach. Siedziałam przed lustrem i patrzyłam jak mi się powiększają zakola. Działo się to na moich oczach, były coraz większe i większe i większe. 

Miewacie takie mary nocne? Dawno, dawno temu zapisywałam moje sny. Zawsze były...dziwne. Przeważnie głównym motywem była ucieczka, moja. Uciekałam przed kimś kto chciał mnie zabić. Czasami tą osobę znałam. Sny zawsze były barwne, miałam masę przygód, napotykałam najdziwniejsze przeszkody, a na końcu zawsze i tak stawałam twarzą w twarz z osobą która mnie goniła... Niektóre z tych snów byłby kapitalnym punktem wyjścia do dobrego filmu sensacyjnego. Nie lubiłam tylko tych snów w których byli martwi ludzie bądź zwierzęta i krew, bo dość długo je później je pamiętałam. No i tych w których koniec był dla mnie tragiczny. A że to wszystko zawsze było bardzo realistyczne, nie raz zdarzało mi się, że się budziłam w trakcie z przerażenia.

Czasami miałam ochotę namalować swoje sny, nigdy jednak tego nie zrobiłam, ale w moim malarstwie stale przewijał się motyw robactwa i rozkładu. Ostatnia rzeczą jaką namalowała, zanim rzuciłam pędzel w kąt, była dziewczyna z długimi włosami. Było to tuż zanim dorobiłam się ŁZS i zaczęłam gubić włosy. Znak?

poniedziałek, 25 marca 2013

Tyle słońca w całym mieście...

...kartka z pamiętnika ;) (czyli post o niczym)

Niedziela, piękna i słoneczna, a ja migrena cały dzień. Niestety miewam migreny weekendowe. Ale co tam, taka ładna pogoda, wyszłam na balkon. Jak cudownie było. Niestety jak opuściłam mieszkanie okazało się, że wcale aż tak ciepło nie jest. Poczułam się oszukana! Jeszcze rękawiczek zapomniałam, klapa na całego.
Sprawdzając pogodę na poniedziałek doznałam szoku! W nocy odczuwalna -15, w dzień -10. Nie wiem czy to żarty czy na poważnie, ale postanowiłam się przygotować. Najgrubsza czapa jaką miałam, a i tak w drodze na tramwaj prawie mi uszy odpadły. Uroki wiosny zabijają! 

W pracy całkiem wesoło, odkryłam na głowie siwka! To już drugi w przeciągu tygodnia. Jeden ulokował się centralnie z przodu a drugi z tyłu. Oba są maluchami, ale już widocznymi. Młodsza koleżanka podsumowała: wyrwij! Na co ja: Nie ma takiej opcji, udało się chłopakowi wydostać na wolność, przebić przez mój czerep, a ja go uśmiercać będę? To się nie godzi! Każdy włosy ma prawo żyć, nie ważne jakiego jest koloru, faktury czy struktury! Równouprawnienie dla włosów! Za to całkiem zabawnie było, jak wyciągnęłam worek z lekami. Wybałuszaniu oczu nie było końca! Co ty za lekoman jesteś? A tak szczerze, to po raz pierwszy wsadziłam je do jednego wora i jak na nie spojrzałam to aż mnie wątroba rozbolała. W ogóle mojej wątrobie przez weekend zaserwowałam kapitalną dietę. Fragment 18+;) Dostałam na Dzień Kobiet wino! Czerwone wytrawne. Wina pić nie mogę, ale tak stało i patrzyło na mnie...myślę sobie, a co tam! Odkorkowanie go zajęło mi bite pół godziny...z otwieraczem, żeby nie było. Delektowałam się nim, przez sobotę i niedzielę:) Pyszne było i nawet nie zaszkodziło. Natomiast dramat był dzisiaj rano kiedy weszłam na wagę: 0,5kg więcej! Co to ma być! Się zdenerwowałam, bo to stan rzeczy bardzo nie pożądany. W takich chwilach, robię wszystko na przekór...i na obiad upolowałam martwą świnię w serze żółtym (sera też jeść nie mogę). Debilizm do kwadratu, jutro jadę na sałacie;)

Po pracy, żeby złapać ostatnie promienie słońca (godzina 18:30, haloooo?!!!), poszłam na spacer a przy okazji złowić rybę. Dzisiaj bardzo jedzeniowo;) Ryb nie jadam, bo ryby są niejadalne, i nie rozumiem, że można uważać inaczej. Na dodatek strasznie śmierdzą. Blee. Ale, że planuję zmienić dogłębnie dietę, czekam tylko na po-Wielkanocy, bo jak oznajmię mojej rodzinie, że nie jem tego co na stole, to mnie jajkami obrzucą. Elementem diety są ryby, więc muszę zacząć się z nimi oswajać. Ryb nie złowiłam, za to zawędrowałam do sklepu z ciuchami. To dużo przyjemniejsze:) Sklep zabawny, przedział wiekowy miał być 15-25, a był 5-10-15, a mimo to upatrzyłam fajne legginsy (jestem maniakiem legginsowym). W przymierzalni słyszę, że sąsiadki omawiają swoją garderobę. Wychodzę, a tam dziewczę koloru włosów jak wielkanocny kurczak, grube, gęste, pięknie lokowane, twarz ozdobiona w jaskrawą szminkę, a ona sama uzbrojona w lunetę. No tak, blogerka;) Nie mam pojęcia co miała na sobie, ale jej włosy mnie oczarowały, nawet ten kurczakowy kolor jej pasował.

Zainspirowana, postanowiłam, że zaserwuję coś dzisiaj moim włosom, ot tak, po włosomaniacku. Zawędrowałam do helfy, stanęłam przed półkami...i rozłożyłam ręce. Tak to jest jak człowiek robi coś pod wpływem emocji i przychodzi nie przygotowany. Przybył jednak ratunek i dostałam maskę na pogrubienie włosów. Chciałam docelowo coś, po czym moje włosy nie będą wyglądały jak siano, ale Pani która ze mną rozmawiała uznała, że i tak zabije to wszystko swoją grubą czapą. No i miała racja. Swoją drogą, pytanie do was. Czy czapki wełniane mniej elektryzują włosy niż te z akrylu. Ja akurat na wełnę jestem uczulona, a akryl wszystko tak elektryzuje, że czego się nie dotknę to strzelam. Nic dziwnego, że mi włosy cały czas stoją dęba!

Siedzę sobie teraz, popijam wieczorną kawę, na głowie glut z siemienia, zakupioną maskę już spłukałam. Śmierdziała strasznie i mimo, że nie nakładałam jej na skórę, to jakiś protest czuję. Oj niedobrze. A przede mną talerz z rukolą i pomidorem zakrapiane olejem z dyni. Yami:)
nie pytajcie co Pyralgina robi w moim worku, babcia się sypie ostatnimi czasy ;)

niedziela, 24 marca 2013

Puder dla dzieci na włosy

Dzisiaj chciałam wam opowiedzieć o moim małym eksperymencie. Na pewno większość z was słyszała o suchych szamponach  i o ich zamiennikach, pudrach dla dzieci. Absolutnie nie jest to moje odkrycie, już w kilku miejscach rzuciły mi się wzmianki o zastępowaniu suchych szamponów pudrami.

Przed wrześniem, czyli zanim założyłam blog (nawiązując do wczorajszego wpisu, kolejny dowód na to, że blog dużo daje)moja pielęgnacja włosów wyglądała zupełnie inaczej. Przed wszystkich myłam je co 2 dni, ale nie dlatego, że tyle wytrzymywały, tylko dlatego, że ja je tyle przetrzymywałam. Niby 2 dni to nie tak długo, ale dla moich włosów i skóry to epoka. Drugiego dnia skóra była mocno przetłuszczona, swędziała, miałam łupież tłusty. Do tego zawsze myłam ją zdzieraczami, zalecenie dermy(apteczne, ale SLS w składzie na pierwszym miejscu). Buszując po blogach innych włosomaniaczek, dowiedziałam się, że funduję swojej skórze prawdziwy terror, aczkolwiek łojotokowa głowa rządzi się swoimi prawami i na to trzeba wziąć poprawkę. W między czasie odwiedziłam dermatologa, która zaproponowała mi zmianę na  codzienne mycie, że może nie warto skóry przetrzymywać, skoro to nic nie daje. Pożeniłam więc dermę z blogerkami i wyszło mi codzienne mycie delikatnymi szamponami + od czasu do czasu zdzieracz. Pomijając podrażnienia po Loxonie które wtedy miałam, po czasie okazało się, ze moja skóra się znacząco uspokoiła.

ale, ale...wspominałam, że czasami rano mam skórę w dobrym stanie i tym zmylona idę do pracy, a po kilku godzinach dramat. Nawet ostatnio dermatolog mi powiedział, że u łojotokowców liczą się godziny. Dlatego zazwyczaj staram się wybiegać w przyszłość i przewidywać jak moja skóra za kilka godzin będzie wyglądać. Czasami się nabieram, a czasami po prostu się poddaję i myje głowę rano i suszę suszarką, co jak wspomniałam, nie jest zbyt dobre dla mojej skóry. Ostatnio po takich dwóch seansach moja skóra była tak przesuszona, ze postanowiłam ją przetłuścić żeby sobie ulżyć. I to był już prawdziwy rollercoaster, bo oczywiście nic to nie dało a  tylko pogorszyło stan. No i mamy, środek dnia, ja w pracy, co tu zrobić? Byłam gotowa wskoczyć w tramwaj i pomknąć do pierwszego marketu po szampon suchy, ale sobie wtedy przypomniałam o zasypkach dla dzieci! Idealny moment na test! Pognałam do apteki dwa pięta w dół i przytachałam puder dla niemowlaków. Szefowa jak zobaczyła co robię, chwyciła się za głowę. Na koniec podsumowała: wyglądasz jakbyś miała gładź na włosach:D Akurat w moim zawodzie nie jest to jakoś strasznie dziwne, więc się tym nie przejęłam, ale domyślam się, że wam taki look by przeszkadzał:)
Moje zdolności fotograficzne zaskakują mnie samą. Na tym zdjęciu mam mocno przetłuszczone włosy, właściwie to wiszące strąki, które rozczesałam. Musicie uwierzyć mi na słowo. Zatrudnię się chyba na fotografa dla Pudelka

Żeby nie było, że ściemniam, puder:)
Po wmasowaniu i wyczesaniu pudru. Od razu zaznaczę, że nie wyczesywałam bardzo starannie pudru, ale poprzednim razem jak to zrobiłam dużo dokładniej, to efekt był bardzo podobny.

Moje wnioski:
  • włosy są minimalnie odtłuszczone,  ale jest to bardziej efekt wizualny. Skóra w moim odczuciu nadal jest przetłuszczona, co w efekcie dla mnie niczego nie zmienia, bo nie o efekt wizualny mi chodziło.
  • dzisiaj mam wrażenie, że efekt jest lepszy niż poprzednim razem, więc ewidentnie skóra mocno przetłuszczona do takiego zabiegu się już nie kwalifikuje (poprzednim razem skórę miałam w gorszym stanie)
  • nie podrażnia(przynajmniej ten puder) co jest dużym plusem, bo bałam się, że eksperyment może skończyć się kiepsko
  • grzebieniem nie udało mi się na tyle wyczesać włosów, żeby nie wyglądać jakbym spędziła pół dnia na budowie, dlatego nosiłam je po takim zabiegu związane. Może szczotka z włosiem?
Jeśli macie jakieś sugestie, jestem otwarta:) Czy suchy szampon jest lepszym/gorszym rozwiązaniem niż taki puder dla niemowlaków?

sobota, 23 marca 2013

Wpis dla samej siebie

Od tak, egoistycznie. A i pora odpowiednia. Większość śpi, albo imprezuje.
Czemu służy taki wpis? Niczemu, absolutnie niczemu. Obrazuje tylko aktualny stan mojego ducha...po nic. Post który nic nie wnosi i niczemu nie służy. Skoro to moje miejsce więc pozwalam sobie wejść nie ściągając butów. Naniosę trochę piachu, a jak będę mieć kaprys to jeszcze zarzucę kopyta na czystą narzutę.
Coś czego tak naprawdę bardzo nie lubię, kiedy taki demon gdzieś głęboko schowany we mnie się odzywa. Z jakiego powodu? Czasami nie ma konkretnej przyczyny, ot tak, naszło, a czasami bo ktoś zirytuje. Kiedyś w takich sytuacjach zakładałam czapkę na głowę  i szłam na dymka. Teraz zazwyczaj pocieszam się czekoladą, chociaż nie ukrywam na dymka bym poszła, ale powiedziałam, że koniec, to koniec. Mam za to czerwone wino, którego pić nie mogę, ale co tam:) I gorzką czekoladę 90%. Zdjęć nie będzie, bo babci nie chce się ruszać zadka z miejsca:)
Mam dzisiaj za dużo wolnego czasu. Serio! Wróciłam z pracy wcześniej i pomyślałam, że fajnie tak zająć się swoimi sprawami. W efekcie nie zrobiłam nic z rzeczy które zaplanowałam. Nawet chciałam jakiś post napisać, a później sobie pomyślałam: po co? Czy komuś to do czegoś potrzebne? To co tu piszę nie jest niczym odkrywczym, ale z drugiej strony nie takie było założenie. Miało to być miejsce właśnie na takie moje peplanie, taki notes w którym zapisuję co robię, a przy okazji poznaję nowe osoby. Niektóre naprawdę wspaniałe, od których wiele się dowiedziałam i nauczyłam. Zresztą wiecie, ze strasznie was kocham:*** Dlatego często zastanawiam się jaki to ma sens. Z jednej strony blog uzależnia, nawet nie spodziewałam się, ze może tak bardzo!Z drugiej składania do poszukiwań, eksperymentów, testowania, czyli to o co mi chodziło. I wiem, że to jest możliwe tylko dlatego, że mogę się tym wszystkim dzielić z innymi, bo dla siebie samej...ja mam zapał słomiany. Tylko coraz częściej odnoszę wrażenie, że to co tu piszę dla niektórych jest oczywiste, że powinno nieść gotowe rozwiązania, a tak nie jest i nie będzie, bo po prostu tak się nie da. Nie prowadzę badań naukowych. Więc skoro faktycznie robię to dla samej siebie, to czemu nie zamknąć tego w papierowym zeszycie tak jak do tej pory robiłam? Nie wiem czy pytam o to bardziej was czy samą siebie. 
Ale żeby nie było, że się od razu ewakuuję, to napomknę tylko, ze chciałabym wam jutro powiedzieć o moim małym eksperymencie, zresztą będzie wam on doskonale znany. Jestem ciekawa waszych opinii:)

czwartek, 21 marca 2013

Luźno + zapowiedzi

Witam was wiosennie;) Was też dzisiaj zasypało? Ja miałam dzisiaj trochę biegania "w terenie" i normalnie jak bałwan wyglądałam:)
Dzisiaj taki luźny post, chociaż ostatnio u mnie takich jest trochę więcej. W dużej mierze wynika to z faktu, że chwilowo zakończyłam voyage po lekarzach. Kolejne wizyty mam na początki kwietnia, a do tego czasu szukam dalej odpowiednich rozwiązań dla siebie. Przynajmniej na tyle na ile mi czas pozwala, bo jak niedawno wspomniałam, mam maksymalny kociokwik, ale powoli wszystko się normuje:) Oby tak dalej.

Sprawy mieszkaniowe które w pewnym momencie skomplikowały mi życie dość mocno, teraz na razie się ustabilizowały, ale to w większej mierze dlatego, że w tym całym nawale spraw włączył się mój tumiwisizm i po prostu zignorowałam temat..i rozwiązanie przyszło (dosłownie) samo. Nie wiem jak nam się będzie żyło razem pod jednym dachem, ale to na pewno nie temat na teraz. Natomiast mój problem mieszkaniowy skłonił mnie do zmiany również innych rzeczy...Zawzięłam się i działam, tym samym dorzucając sobie kolejną garść problemów. Aaaaaaaaaa! Dzisiaj dzień kiedy kolejny z nich się rozwiązał (nie wiem czy to dobre słowo). Został jeszcze spory pakiet, ale dzisiaj było świętowanie:)
Rozpusta maksymalna. Przejadłam się taaaaaaaak strasznie, że byłam pewna, ze będę trawić miesiąc:) Pochłonęłam cały kubek gorącej czekolady z bitą śmietaną (która zdjęcia już nie doczekała). Było pyszne, ale wyrzuty sumienia miałam okropne! Mam nadzieję, że już niedługo będzie jeszcze większe świętowanie, ale wtedy to już czymś mocniejszym ;)

Żeby tak całkiem nie było nie włosowo, kilka rzeczy które przez ostatnie dni się u mnie pojawiły. W sumie, takie małe zapowiedzi:)
Po pierwsze olej z dyni, na który polowałam już jakiś czas, ale który chował się przed mym czujnym spojrzeniem. Jak już w końcu udało mi się dorwać jedną, biedną, niepozorną buteleczkę, która jeszcze okazała się być złą (!!!), wtedy inne wszyły z cienia. I masz! Teraz wszędzie widzę olej z dyni! 
Po dokonaniu dogłębnej analizy magnezu zaczęłam się zastanawiać, czy jednak mojego węglanu nie wymienić na coś bardziej przyswajalnego. I tu z pomocą przyszedł wybraniec. Thx B). Wyczaił kaaaapitalne promocje w SP;), jedna paczka Chela Mag B6 za połowę ceny. Tylko zgubiłam się co do dawkowania.  Mi wyszło, że dziennie 3 tabletki, ale mnie starszą, ze sztućce przypuszczą na mnie atak. W kuchni bywam rzadko, ale nie chciałabym być całkiem od niej odcięta. Tam mieszka kawa!
Kolejnym produktem który wpadł w moje łapki jest szampon Biokap, który ostatnio za sprawą Nombre zrobił się dość popularny. 
Z braku czasu, co nigdy nie jest wytłumaczeniem,  ale niestety takie mam i będę się go kurczowo trzymać, nie czytam ostatnio za dużo książek, ale na moim nocnym stoliku zamieszkały niedawno dwie pozycje: jedna o candidzie druga o oczyszczaniu organizmu. Obie nie ukrywam przygarnęłam pod kątem włosów. Na diecie przeciwłojotokowej już kiedyś była. Co i dlaczego...next time:)
I na koniec chciałam powiedzieć, że takie zdjęcie jakie ja potrafię zrobić sama sobie to nikt chyba nie umie;) Nic nie mam na tej łepetynie a jak walnę sobie sweet focie to wyglądam jak nastroszony lew;) Pffff, wcale nie jestem taka genialna:P Zdradzę wam małą tajemnicę o której już kiedyś pisałam, ale pewnie mało kto kojarzy: mam na głowie wicherki. Jeden z przodu drugi przy czubku. Jak zrobię sobie przedziałek z boku to osiągam taki efekt jak na zdjęciu. Ale jeśli zrobię sobie przedziałek przez środek, to wicherek tak wywija moje włosy, że widać maksymalnie całe moje przerzedzenie. 

I tym jakże pozytywnym akcentem, życzę wam i sobie WIOSNY!!!

poniedziałek, 18 marca 2013

Suszarkowe desperado

Dziś post o moich spostrzeżeniach dotyczących suszenia włosów suszarką. Z racji problemów z włosami i skórą głowy jak ognia starłam się unikać suszenia włosów suszarką. O ile w lecie to nie problem, tak w zimie często bywało to dość kłopotliwe. Z racji łojotoku włosy muszę myć częściej niż bym sobie tego życzyła, czyli codziennie lub przy dobrych wiatrach, co 1,5 dnia. 2 dni to już dla mojej skóry dramat. Nie przetrzymuję włosów ponieważ wtedy pogarsza się stan skóry, dostaję łupieżu tłustego, skóra mnie potwornie swędzi, nie za przyjemnie pachnie i co za tym wszystkim idzie tracę sporo włosów. Czasami bywały jednak takie dni, kiedy po powrocie z pracy widząc tylko na jedno oko, uznawałam, że stan moich włosów jest bardzo dobry, ale wstając już rano okazywało się, że wcale nie jest za ciekawie i wypadałoby je umyć. W tym momencie miałam wybór myć i suszyć moją archaiczną suszarką, albo trzymać do wieczora. Zazwyczaj wybierałam to drugie rozwiązanie, które jak historia pokazała okazywało się niesłuszne. Żeby więc zapobiec takim sytuacją  "pod choinkę" zażyczyłam sobie turbo suszarkę z funkcją jonizacji i chłodnym nawiewem.

Początkowo byłam zachwycona takim suszarkowym mercedesem. Mało tego, okazało się, że susząc suszarką jestem w stanie sobie ułożyć włosy...właściwie nic nie robiąc! Nie dość, że idealnie rozprostowane, same z siebie, to jeszcze wyglądające jakby ich było więcej. Starałam się jednak by takie suszarkowe sesje nie powtarzały się za często. Aż do czasu...

Moje włosy miały jakiś ewidentnie gorszy okres, bo już po jednym dniu wyglądały mało ciekawie, więc zaczęłam je myć codziennie rano co wiązało się z użyciem suszarki. Co się okazało? Po 3 sesjach moja skóra zaczęła wariować. Nie dość, że skóra przetłuszczała się szybciej to jednocześnie była przesuszona  i aż ...bolała. Zaczął się również pojawiać na niej biały nalot, coś jak łupież suchy, ale trzymający się skóry głowy.

Niestety nie było wyjścia i teraz widząc czy nie widząc na jedno czy dwa oka, myję włosy wieczorem. Oczywiście okazjonalnie jeśli jest taka potrzeba użyję suszarki, ale poranne mycie odpadło. Przynajmniej do czasów aż zrobi się ciepło.
Wiosno, przybywaj!

niedziela, 17 marca 2013

Magnez, słów kilka

Jakiś czas temu zebrałam się w sobie i postanowiłam jednak bardziej przeanalizować to co powinnam dodatkowo przyjmować jako suplementy uzupełniające dietę. Należę do tej grupy osób które nie lubią łykać tabletek. Nigdy nie lubiłam, już jako dziecko i tak mi zostało. Jeśli mam możliwość je zastępować czymkolwiek innym, to stara się to robić, ale wiadomo, nie wszystko jest możliwe.

Magnez, bo o nim dzisiaj chciałam powiedzieć, staram się przyjmować w miarę regularnie, ponieważ kawosz ze mnie straszny.

Z czym przyjmować? Na co zwrócić uwagę?
Z racji tego, że lepiej się przyswaja w formie rozpuszczonej, co mi jest akurat baaaardzo na rękę, na taki też zawsze poluję + witamina B6, która wraz z nim powinna być przyjmowana, ponieważ ułatwia jego wchłanianie. Ale UWAGA!, sam magnez nie wystarczy. Dlaczego?
Istnieje pewna zależność: magnez zmniejsza wchłanianie wapna, a wapno zmniejsza wchłanianie magnezu. Prawidłowo, powinniśmy przyjmować 2 razy więcej wapnia niż magnezu. Najlepiej byłoby przyjmować magnez, a 1-2 godziny później wapń, ale nigdy jednocześnie.
Magnez również zmniejsza wchłanianie żelaza, dlatego jeśli ktoś suplementuje się także żelazem, powinien zachować odstęp czasowy pomiędzy nimi.
Za to magnez dobrze się wchłania z nabiałem, dlatego dobrze kiedy uczestniczy podczas jego przyjmowania.
Inny istotny element: jony potasu, które  niektórych preparatach magnezu są zawarte. O tym, że potas również jest ważny chyba nie trzeba wspominać. Czasami jest tak, że sama suplementacja magnezem nie wystarcza. Jeśli mamy kurcze mięśni dobrze jest żeby również uzupełnić braki potasu. Sama z doświadczenia wiem, że potas szybciej niweluje problem skurczy mięśni niż magnez (przynajmniej u mnie). Osoby starsze lub mające problemy z układem sercowo-naczyniowym tym bardziej powinny zwrócić na to uwagę.

Jaki magnez?
Magnez magnezowi nie równy. W tabletkach mamy go pod różną postacią, jako:
-sole nieorganiczne (chlorek magnezu, węglan magnezu)
-sole organicznych (mleczan magnezu, asparaginian magnezu, cytrynian magnezu)
Oczywiście lepsze są sole organiczne. Nieorganiczne bardzo słabo się wchłaniają (np. węglan magnezu w 30%) i mogą przysparzać przykrych dolegliwości jelitowych.
-chelat aminokwasowy magnezu, który jest organiczną formą magnezu i podobno najlepiej przyswajalną, ponieważ jon magnezu jest połączony z cząsteczką organiczną.

Ile przyjmować?
W tym miejscu też jest haczyk. Prawidłowo dorosły człowiek powinien przyjmować dziennie 300-400mg jonów magnezu (Mg ++ lub Mg2+). Natomiast na preparatach które kupujemy jest podana wartość w mg. , dlatego zawsze należy zwrócić uwagę na ilość jonów magnezu w tabletce. Taka informacja powinna znaleźć się na opakowaniu.

W jakiej postaci?
Tak jak wspomniałam dobrze przyswaja się w postaci rozpuszczonej, natomiast magnez najlepiej wchłanialny to ten który występuje w postaci tabletek dojelitowych, które są powlekane specjalną otoczką chroniącą przed kwasem żołądkowym, dzięki czemu tabletka rozpuszcza się dopiero w jelicie cienkim  gdzie magnez jest najlepiej wchłaniany. Taka postać tabletki chroni również żołądek.

W ten oto sposób dowiedziałam się, że mój magnez może nie najgorszy, ale do ideału mu daleko.  
Nie będę się rozpisywać, po co i na co magnez, bo radośnie przyjęłam, że każdy to wie. A jeśli nie to informacje można znaleźć chociażby:
...i pozdrawiam wszystkich kawo-maniaków:)

wtorek, 12 marca 2013

Genetyka, czyli co tam u mojej rodzinki słychać

Dziś post również o chłopcach i to takich najważniejszych dla mnie:)
Mój Młody, ale już nie taki młody, bo za kilka dni kończy 27 lat. Na pierwszy rzut różnimy się bardzo: ja jestem niska i drobna, on jest wysoki i dobrze zbudowany, ja zielonooka szatynka, on błękitnooki  brunet, ja jestem otwarta i mogłabym nawijać do innych ludzi cały czas, on jest zamknięty w sobie i ciężko coś  z niego wydusić,... ja łysieję a on ma gąszcz włosów. 

Kilka lat temu mój brat jak na rasowego metala przystało nosił długie baty. Piękne, grube, gęste włosiska. W pewnym momencie jego przedziałek zaczął się powiększać, mało tego dostał łupieżu a skórę miał bardzo zaczerwienioną. Hmmm, skąd ja to znam? A tak, pamiętam! Też dostałam taki prezent od losu, tylko kilka lat później. Brat sobie z tym problemem nie poradził, a że był młody, jego włosy były dosłownie wszędzie więc moi rodzice zrobili nagonkę, że ma je ściąć. W końcu się poddał... Ale wraz ze ścięciem włosów skończyły się jego problemy z ŁZS a przedziałek zarósł.

Inny ważny mężczyzna w moim życiu: tata. Mój tata w wieku 40 lat miał gąszcz kruczo-czarnych włosów, później zaczął siwieć, i pojawiły mu się zakola. Teraz jest już po 50tce, bardziej mu się przerzedził czubek, ale czasami miałam wrażenie, że przód mamy identyczny. Ostatnio zapytał, czy mu się robi łysina? Jak mu mama powiedziała, że troszkę, to zrobił wielkie oczy: jak to? 

A damy w mojej rodzinie? Zarówno moja mama jak i moja ciocia (siostra ojca), w takim samym wieku jak ja zaczęły tracić włosy. 

Pokolenie wyżej. Pamiętam tylko babcię, która miała również problem z włosami i ze skórą. Moja mama uważa, że to była łuszczyca, ale dla mnie to wyglądało jak ŁZS. Moja babcia latami się leczyła, ale nic nie pomagało. U niej największym prowodyrem problemu był...stres. 

Nie jest więc dziwne, że mam to co mam, bo u mnie w rodzinie ten temat jest obecny, u pań. Panom się upiekło:)
sesja kto zrobi głupszą minę;)

niedziela, 10 marca 2013

Aktualna kuracja

Niedzielnie witam:)
Ponieważ ostatnio w mojej włosowej historii nastąpił okres stagnacji, jak widać, też mniej wpisów wrzucam. Dawno jednak nie robiłam takiego podsumowania co aktualnie stosuję. Myślę, że to dobry moment:

  • biofer raz dziennie (ponieważ mam dość niską ferrytynę i obfite @, po których chodzę jak przetrącona).
  • cynk + selen. Przez jakiś czas brałam sam cynk, zresztą na receptę, ten mi zleciła endo. Różni się od poprzedniego tym, że ma o połowę mniejszy skład. Dlaczego cynk? Ponieważ hamuje przekształcenia się testosteronu w DHT. 

  • pestki dyni. Taką łyżkę stołową już od jakiegoś czasu jadam przed śniadaniem. Oczywiście zdarza mi się zapomnieć, ale ostatnio staram się pilnować. Najlepsze byłyby pestki dyni produkcji własnej, takie sklepowe z worka są dużo gorsze, dlatego zastanawiam się nad zmianę pestek na olej. Dlaczego  dynia? Pierwotnym powodem było podtrucie ewentualnego "towarzystwa". Nie mogłam się zebrać, żeby jeszcze pod tym kątem się przebadać, więc uznałam, że jak są to śmierć im, a jak ich nie ma, to i tak mi się nic nie stanie. Natomiast ostatnio natrafiłam na artykuł, że jak lać drani to olejem a nie pestkami sklepowymi z worka, bo to psu na budę. Aktualnie jadam pestki również pod kątem zawartego w nich cynku. W 100g pestek jest 13-20mg cynku. Długotrwałe spożywanie cynku wypłukuje miedź, więc osoby które się decydują na taką suplementację, powinny również przyjmować i ten drugi pierwiastek, i pamiętać żeby nie przekraczać 40mg cynku na dobę. 

  • Loxon 2% i wcierka od dermatologa. O tym zestawieniu już mówiłam wielokrotnie. Lox od września, wcierka z przerwą wróciła w tym tygodniu. 

  • Drużyna pierścienia czyli moje szampony. Moja jedyna i prawdziwa miłość: Polytar, Xerial P z mocznikiem którego ostatnimi czasy mocno polubiłam, stara miłość nie rdzewieje czyli Kerium D.S. oraz codzienniak czyli Emolium


  • płukanki: kawowa i octowa. Ostatnio rzadko, bo częściej myłam włosy rano, a wtedy czasu zawsze brak, ale powoli wracam do nawyków:) 

  • kucyk, stan bez zmian. Próbowaliście sobie kiedyś sami sobie zmierzyć obwód swojego kucyka? Samemu się nie da. Jeśli komuś się to udało, to znaczy, że na pewno zmierzył źle. Ja mierząc sobie sama łapałam się w przedziale 4-8cm. Dopiero jak zmierzyła mi koleżanka wiedziałam, że to 6,5cm, przy mocnym ścisku 6cm. Do pomiaru potrzeba więc pomocnika, u mnie został nim samowyzwalacz. Jedyny minus takiego pomocnika jest taki, że nie widzę co fotografuję. Na zdjęciu tego nie widać, ale do mierzenia używam obu rąk, aparat sobie stoi na "statywie" (skrzynia + 2 pudła i 3 książki) a ja odstawiam przed nim gimnastykę. Żeby światło było dobre, bo ciemno i pochmurnie, więc wygibasy przed odsłoniętym oknem. Sąsiad z na przeciwka baaaardzo dużo pali;)

wtorek, 5 marca 2013

Powrót do przeszłości

Pewnie wiele osób jeśli mogłoby cofnąć czas i zmienić niektóre rzeczy, zrobiłoby to bez wahania. Jest taki stary film: "Powrót do przeszłości". Jako dzieciak strasznie go lubiłam. Jednym z motywów w filmie jest momenty kiedy główny bohater cofając się do przeszłości coś w niej zmienia, a co rzutuje na jego przyszłość. Czasami te zmiany są dobre, a czasami złe i znowu musi wrócić i coś odkręcić.

Nieraz zastanawiałam się, czy jakbym mogła cofnąć czas 5 lat wstecz kiedy dopadło mnie ŁZS, to czy zmieniłabym rzeczy które mogły mieć wpływ na pojawienie się choroby? Oczywiście nie jest tak, że dokładnie wiem DLACZEGO, bo tego pewnie nigdy się nie dowiem, zresztą to już tyle lat, że w pamięci mi się zatarło. Pamiętam tylko tyle, że w czerwcu szukałam już dermatologa. Co było przed? Przygotowania do dyplomu: duuuuużo pracy, duuuużo siedzenia przed komputerem, po nocach, mało snu, kiepskie jedzenie i stres. To jest taki zestaw idealny, żeby piorun w nas strzelił. Aczkolwiek nie pierwsza taka akcja w moim życiu, a wcześniejsze żadnych przykrych niespodzianek nie powodowały. Jednak równie dobrze mogło być tak jak u Kathy, że mogłam zmienić szampon na inny, ale już tego nawet nie pamiętam, albo to owoc wizyty u fryzjera? Ale do czego zmierzam...

...mam bardzo dużo zastrzeżeń, co do toku nauczania u mnie na uczelni, utartych od dawna schematów których nie można było zmieniać, konserwatywnego myślenia, opinii raz wyrobionej na której się leciało już do końca, czy oceniania innych poprzez zasobność portfela. Właściwie całe studia przeszłam, bez większych wzlotów, za to z upadkami. Na końcu chciałam wszystkim pokazać, że to nie jest tak, że ja nie potrafię czy mi się nie chce...

...zrobiłam więc taki dyplom, że wszyscy obecni ściągali majtki przez głowę. Zanim jeszcze zaczęła się obrona i cokolwiek z siebie wydusiłam cała komisja podeszła do mnie i mi pogratulowała. Wtedy uważałam, że mój dyplom to przepustka do dalszej kariery, niestety rzeczywistość brutalnie to zweryfikowała. Jedynie wiedzę i umiejętności które zdobyłam podczas pracy nad projektem przydały mi się później w szukaniu pracy. Były moim dużym atutem.

...czy było więc warto? Zrobiłam coś, z czego do dziś jestem dumna, dużo się nauczyłam... i tak wiele straciłam. Mogłam wszystko robić spokojniej i stracić rok. U mnie robienie dyplomu rok po zakończeniu studiów to wielka hańba (jakkolwiek to brzmi). To przyznanie się do tego, że się nie sprostało. A ja tego nie chciałam. Sama nie umiem sobie odpowiedzieć na to pytanie, ale bardzo często je sobie zadaje: czy było warto?

Dyplomu wam nie pokażę, bo nie chcę żebyście się we własne majtasy zaplątali :P ...i pozdrawiam wszystkich dziobaków którzy właśnie ślęczą nad magisterką. Zwłaszcza Ciebie Kathy ;)

sobota, 2 marca 2013

New dermatolog /part 2/

Piątek i wizyta u dermatologa. Kolejna, nic nie wnosząca, ale pojechałam tylko po wcierkę, za wizytę nie płaciłam, wiec machnęłam na to. Oczywiście, jak to ja, jak mam za dużo rzeczy na głowie, to przestaję ogarniać...i o wizycie zapomniała. Przypomniałam sobie dzień przed, gdzie już było na niektóre rzeczy za późno, a dokładnie na przygotowanie włosów do wizyty. Chciałam pokazać, jak wygląda moja głowa 2 dni po myciu, niestety na wizytę wypadłby 3-ci dzień, a nie mogłam sobie pozwolić tak pójść do pracy. 

Dermatolog poszarpał mnie za włosy i powiedział, że wszystko jest ok  No  w pierwszy dzień po myciu jest ok;)  Poszlochał ze mną chwilę nad losem Polytaru, którego ludzkości zabrano. Powiedział, że tylko czekał, aż w końcu jakiś zły człowiek dopierdzieli się do smoły. No i stało się! Aczkolwiek on i reszta miłośników Polytaru uważa, że w takich ilościach nie ma opcji, żeby smoła zaszkodziła. Czyli co? Walka koncernów? Standard, jak coś działa to trzeba zabrać, bo przecież najłatwiej zarobić na chorych, a jak wyzdrowieją to z czego oni, biedacy będą mieć kasę? No właśnie.

Opowiedziałam mu o moich rajdach do endokrynologa i jak wygląda moja już zbadana sytuacja hormonalna + Diane 35 która to mi została przepisana. Zapytałam go co o tym myśli i w ogóle, co dalej jeśli? Potwierdził zdanie wszystkich, że on by się w to nie ładował, mało tego, jeśli mam w miarę hormony w normie to też by w nie nie ingerował, bo tylko mogę sobie kłopotu narobić. To dermatolog, więc tak mocno nie biorę na wiarę tego co mówi, ale wiadomo, każdej opinii wysłuchać warto.

I tu się zaczyna część najciekawsza, zapytałam go o blokery:D O palmę sabałową. Ha! Złapał się za głowę i przedstawił mi swoją spiskową teorię świata (mediów) którzy krzykliwymi hasłami próbują nas do czegoś przekonać co nie koniecznie może być prawdą, bo nawet nikt tego nie udowodnił. Serio, a kto tu mówi o kolorowych czasopismach? 

Ludziska idziemy na medycynę, bo te znachory nas wykończą. Ale receptę na magic wcierkę mam :) 

piątek, 1 marca 2013

Pilnuj mycia włosa swego

Mam problem z moją skórą którego nie potrafię opanować: przetłuszczania się. Bardzo długo uważałam, że lepiej jednak włosy trochę przetrzymać, niż myć za często, jednak kilka miesięcy temu zmieniłam sposób pielęgnacji, delikatniejsze szampony, częstsze mycie i wyszło mi to na zdrowie. Ale zdarzają się np takie dni jak wczoraj:

wstaję rano, dotykam włosów, myłam 24h temu, w sumie czuję, że są jeszcze dobre, do wieczora wytrzymają. Szłam rano na spotkanie, musiałam wyglądać, więc się "zrobiłam", a włosy ponieważ już jednak nie pierwsza świeżość (ale w mojej klasyfikacji akceptowalne), zebrałam grzebieniem bez rozczesywania w koczek. Po 3h zdjęłam gumkę i o MATKO! Jak mnie bolała skóra. Zawsze tak mam jak zwiążę włosy, lekko, nigdy ich nie naciągam mocno, ale nawet po bardzo krótkim czasie mnie boli skóra. Rozczesałam je....i teraz to już były dokumentnie tłuste. Na długości nawet nie, tylko w okolicy czubka, więc swędzenie murowane. Mało tego, wyszło ich przy czesaniu około 20 sztuk Były to jednak długie włosy, ale kiedy już siedziałam z twarzą wklejoną w monitor komputera, jak przejechałam ręką po włosach, wypadały mi takie malutkie, króciutkie :( I tak mi smutno się zrobiło, że kurcze chwila nieuwagi i już jest gorzej. Wstając rano muszę przewidzieć jak będzie wyglądał mój dzień, do której włosy wytrzymają, bo jak nie to będzie mnie swędzieć i będą lecieć. No i look też nie najlepszy. Wychodząc z domu rano, mam je w dobrej kondycji, ale już po kilku godzinach jest naprawdę źle. W momencie kiedy codziennie jestem w pracy wypadałoby, żebym faktycznie pilnowała codziennego mycia. Do końca to też nie jest dobre, bo mimo, że lepsze to niż przetrzymanie, to skóra się przyzwyczaja  i nawet nie chodzi o to, że później muszę je już myć codziennie, tylko o to, że faktycznie coś się dzieje z nią niedobrego. Przy łojotoku kilka godzin może wszystko całkowicie zmienić. I absolutnie nie ma znaczenia jakiego użyłam wcześniej szamponu, czy delikatnego czy zdzieracza. Czas jaki są w stanie wytrzymać, jest zawsze taki sam.