poniedziałek, 21 października 2013

ŁZS, wielki come back

Jedną z rzeczy która chyba najbardziej mnie dobija, to jak osiągnę już jakiś fajny poziom po czym wszystko leci na łeb i szyję i trzeba zaczynać od nowa. Analiza, co poszło nie tak? To nie na tym ma polegać, żeby w jednej chwili wracać do początku. A niestety tak się stało. Pisałam miesiąc temu, że jest poprawa? Prawda. Jak się cieszyłam. Jak ja się cieszyłam. To co się dzieje teraz jest jednym wielkim nieporozumieniem.

Moja skóra z dnia na dzień postanowiła zacząć się przetłuszczać w tempie iście ekspresowym. Umyte włosy wieczorem rano są już nieświeże. Mało tego, skóra swędzi tak strasznie, że nie ma sposobu, żeby wytrzymać chociażby chwili bez drapania. Co oczywiście zrozumiałe, włosy lecą przy tym na potęgę. Przyznam szczerze, że nie wiem co się stało. Początkowo obwiniałam o to tabletki które odstawiłam miesiąc temu. Czyli, że wszystko wraca do normy i mój łojotok znowu się odzywa. Ale też tydzień temu potraktowałam swoją głowę 2 razy kozieradką. I nie wiem czy to nie ona jest głównym winowajcą. Do kozieradki miałam podejść kilka i efekt był taki, że miałam skórę przesuszoną a nie przetłuszczoną. Ale faktem jest też, że wcześniej jak robiłam do nie podejścia byłam jednak na hormonach. Te wszystkie zależności mnie rozkładają na łopatki. Im dłużej w tym siedzę, tym bardziej widzę, że nic nie ogarniam. Chwilo mam dość. Drapię się jak zapchlony pies i tylko wszyscy w koło na mnie krzyczą: nie drap się! Niestety jest to trudne. Ostatnio tak się podrapała, że na głowie miałam jedną wielką ranę. Zła, niedobra, bić po łapach!

Na chwile obecną ratuje się wszystkimi możliwymi sposobami które znam i wiem, że mogą pomóc. Niektóre dopiero testuję:
-szampon Pirolam, całkiem new. O tym szamponie pisało już sporo osób, nie jest więc absolutnie żadne moje odkrycie. Ostatnio nawet Wiedźma o nim pisała, co mi przypomniało o jego istnieniu. Starym sposobem, zupełnie nie jak producent zaleca nakładam przy każdym myciu głowy czyli w moim przypadku, codziennie.
-cerkogel 30, również new. Do tej pory miałam jego mniejszego braciszka, 10kę
-płukanka octowa
-wierzbownica do picia, new, bardzo new. Tego jeszcze w swojej karierze nie stosowałam i przyznam szczerze trochę się tych ziółek obawiałam, ale jestem na granicy. Jeszcze trochę a sobie dziurę w głowie wydrapię i wypłynie mi resztka mózgu która mi została. A wtedy wszyscy stąd uciekniecie, bo nikt nie będzie w stanie znieść moich banialuków
-odstawiłam Loxon, to by mnie chyba już dobiło całkowicie
-innych wcierek też nie stosuję
-masaży też już nie uskuteczniam

W afekcie byłam nawet gotowa zapisać się do dermatologa! Nie wiem w jakim celu tak naprawdę, chyba tylko po wcierkę za 8zł, bo nie sądzę, żeby wizyta wniosła coś nowego. Ale może bym się miło zaskoczyła? Kto wie? Niestety Pan dermatolog co go na fundusz nawiedzić chciałam jest wolny dopiero za pół roku. Kpina jakich mało. Także leczę się sama.

Na chwilę obecną jest kapkę lepiej, to znaczy, że nie drapię się cały czas tylko z częstotliwością co kilka sekund;) Niestety na mojej skórze są kulki łoju, więc nie są to moje urojenia tylko faktycznie coś jest nie tak. Odpukać, skóra nie jest mocno zaklajstrowana, a przynajmniej ja nie czuję, żeby była mocno oblepiona, więc liczę, że sobie poradzę.


Najlepiej przy takim stanie rzeczy byłoby mieć ręce związane na plecach, żeby nie korciły i nie było możliwości wsadzania ich we włosy. Wkurza mnie to, że idę do pracy, spotykam się z ludźmi a wyglądam tak jakbym zapomniała umyć włosów, niechluj i brudas:( I jeszcze przy tym zaczęły mi lecieć brwi. To jest w sumie dosyć dziwne zjawisko. Swędzi mnie głowa i swędzą mnie brwi. A że ja niestety mam tendencję do wyrywania ich sobie (dobrze, że sobie włosów z głowy nie wyrywam, bo to już byłby dramat), to ostatnio za jednym zamachem wyrwałam chyba z 30 włosków. Efektem jest gustowna "dziura" w lewym "sobolu";) Ale brwi mam grube, więc jakoś mi ich tak nie żal jak tych kłaków na głowie. Teraz gubię całą populację i długie i krótkie:/

środa, 16 października 2013

Piołun, czyli walka z "kosmitami"

Kilkukrotnie już na tym blogu wspomniałam o tym, że chcę przejść na dietę, ale nie po to, żeby wskaźnik na wadze zmienił swoje położenie, ale dlatego, że chcę sobie pomóc w walce z łojotokiem. Kiedyś udało mi się wdrążyć kilka zasad z diety przeciwłojotokowej do mojego menu, ale teraz niestety ponoszę porażkę na całej linii. Chęci mam, ale w moim nieuporządkowanym życiu to za mało. Oczywiście to wszystko wymówki;)
Już pół roku temu zorientowałam się, że drastyczna zmiana diety będzie dla mnie niemożliwa, dlatego zaczęłam wprowadzać zmiany małymi kroczkami. 
Pierwsza rzeczą z której zrezygnowałam było mięso. Nie wydarzyło się to w jednym momencie, ale padlina coraz rzadziej lądowała na moim talerzu. Akurat ten krok nie był dla mnie trudny ponieważ przez 10 lat mięsa nie jadłam prawie wcale. Wróciłam do niego kiedy wykwitło mi ŁZS. "Znawca tematu" wraz z receptą przepisał mi mięso. Bo przecież to jego brak mi na pewno zdrowie odebrał. Niedawna wizyta u endokrynologa i internisty utwierdziła mnie w przekonaniu, że mięso wcale do szczęścia potrzebne mi nie jest.
Drugą rzeczą której w dużej mierze pozbyłam się z jadłospisu był nabiał. Tutaj niestety było już duuuużo trudniej, ponieważ do tej pory moja dieta składała się głównie właśnie z niego. To co od krówki próbowałam zamienić kozą, ale okazało się, że jest ona niejadalna. Została jeszcze owca, ale tutaj zadecydował aspekt finansowy. 
Ograniczyłam picie kawy do 1 kubka dziennie. Również ilość słodyczy którą do tej pory pochłaniałam, znacząco się zmniejszyła. 
Niestety przy tym wszystkim na moim stole zagościł chleb i inne wyroby z mąki które do tej pory jadałam tylko okazjonalnie. 

Następnym moim krokiem chciałam żeby było pozbycie się pasażerów na gapę. Nie wiem czy mam takowych, ale perspektywa robienia sobie kolejnych badań jakoś mnie nie pociąga. Dlatego uznałam, że bez zbędnych spacerów po lekarzach potraktuję samą siebie czymś co nie wymaga recepty, ale i co ważne, mi nie zaszkodzi: zielem piołunu.


O piołunie po raz pierwszy usłyszałam od swojej mamy. Były lata, że co kilka miesięcy robiłam sobie taką kilkudniową kurację piołunem. 
  • piołun działa przeciw pasożytom układu pokarmowego, a dokładniej na ich układ nerwowy, paraliżując go swoimi związkami,
  • piołun, czyli bylica piołun
  • oprócz tego, że jest stosowany jako "roślina na robaki", ma również swój udział w leczeniu braku apetytu oraz złym trawieniu
  • jest uważany za jedne z najlepszych środków na glistę ludzką
  • niewątpliwie plusem jest fakt, iż jest naturalny, łatwy w zastosowaniu oraz skuteczny
  • piołun nie jest dla każdego. Kobiety karmiące, w ciąży, w czasie menstruacji, powinny unikać picia piołunu. Również osoby które mają choroby wątroby, przewodu pokarmowego, nieżyt błon śluzowych i jelit, hemoroidy, nie mogą pić piołunu. Osobiście uważa, że przed piciem każdych ziół należy we własnym zakresie sprawdzić cy kwalifikujemy się do kuracji.
  • dawkowanie: 1g dziennie, co odpowiada 1 saszetce bądź 1 łyżeczce. W takich ilościach kuracja nie powinna trwać dłużej niż miesiąc. Jeden z przepisów zaleca 15 dni kuracji, 7 dni przerwy i powtórzenie kuracji
  • co jest bardzo ważne piołunu nie można stosować zbyt długo ponieważ może wywołać zawroty głowy, krwawienia maciczne, drgawki oraz wzmagać agresywność
  • w większych dawkach ziele jest szkodliwe, zwłaszcza w połączeniu z alkoholem
  • piołun ma bardzo specyficzny, gorzki smak. Nie ukrywam, że dla mnie świeży napar jest nie do przełknięcia. Moja mama znalazła na to patent: zaparzyć wieczorem i wypić rano przed jedzeniem. Polecam jednak picie na wdechu i od razu "po" wyszorować dokładnie otwór gębowy, język, policzki co się da, ponieważ posmak pozostaje.
  • ja piję raz dziennie przed śniadaniem niepełny kubek "nescafe"
Wspominam o tym ponieważ jestem właśnie w trakcie takiej kuracji:)

Zaznaczam, że kuracja jest na własną odpowiedzialność. Nie zlecił mi jej żaden lekarz, więc to co wiem, to jest to czego sama się dowiedziałam.
Jeśli ktoś stosował tą lub podobne metody pozbywania się kosmitów, czekam na info w komentarzach:)

P.S. Jeśli w treści jest jakiś błąd, proszę o wyrozumiałość, ciężki czas u mnie nastał. Dlatego też, zanim się zdecydujecie sami doczytajcie czy wam taka kuracja odpowiada i sprawdźcie zwłaszcza skutki uboczne oraz dawkowanie.

sobota, 12 października 2013

Układanie boba i konkurs organizowany przez firmę Seboradin

Niestety moje przypuszczenia co do moje częstotliwości pojawiania się na blogu okazały się słuszne. Na dodatek mój własny prywatny komputer wypowiedział mi posłuszeństwo i pojęcia nie mam co teraz z nim będzie, także dodawanie postów chwilowo dla mnie graniczy z cudem. Liczę, że jakiś znachor go przywróci do świata działających maszyn. 

Dzisiaj chciałam zaprosić was na konkurs organizowany przez firmę Seboradin (fan page). Zadaniem konkursowym jest przygotowanie stylizacji fryzur zgodnych z jesiennymi trendami i wysłanie zgłoszenia do dnia 31 października 2013 roku. O samym konkursie możecie więcej przeczytać na fan page Seboradinu: TUTAJ.
Nagrody jakie można wygrać są opisane TUTAJ:

I. Seboradin Regenerujący: szampon, balsam, lotion, maska oraz ampułki Niger, a także Seboradin z Naftą Kosmetyczną: szampon, baslam, lotion.
 
II. Seboradin Regenerujący: szampon, balsam, lotion, maska
 
III. Seboradin Regenerujący: szampon, balsam, lotion,
 
IV. Seboradin Regenerujący: maska + zestaw próbek
 
V. Seboradin Regenerujący: maska + zestaw próbek

Nagrody I-III przyznawane będą przez Jury, a nagrody IV-V trafią do osób, których zgłoszenia uzyskają największą ilość głosów. 

Na zdjęciu zgłoszeniowym powinna być widoczna kartka z  nazwą konkursu - "Jesienne inspiracje Seboradin".



A znacie aktualne jesienne trendy? Ja nigdy się do nich nie stosowałam, bo w sumie jakie to ma znaczenie skoro nie mogę ułożyć żadnej fryzury? Teraz przyszedł ten moment kiedy włosy mam już lekko podrośnięte i zaczynają się wywijać w drugą stronę. A nie daj Bóg, żebym poszła spać z wilgotnymi włosami. To jest wtedy taka masakra, że nie wiem jak wyjść z domu. Ostatnio miałam takie sytuacje dwa razy pod rząd. A co jest w tym wszystkim najgorsze: ok, nie układają się cudownie, każdy w inną stronę, ale przecież można je spiąć. Nie, nie można, ponieważ na to są jeszcze za krótkie. Na siedzenie w domu ujdzie, na spotkanie z klientami, niekoniecznie;)

Wracając do trendów: oczywiście do większości fryzur trzeba mieć długie włosy o rzecz oczywista, trzeba "mieć" włosy.

W tym sezonie modne są m.in fryzury z przedziałkiem na boku, także mogę powiedzieć, że jednak w jakimś stopniu wstrzeliłam się w to co jest teraz na czasie;) Na chwilę obecną mam odrośniętego boba który jest już trochę trudniejszy do ułożenia, ale w pierwszej fazie po obcięciu uważam, że naprawdę niewiele trzeba żeby bob dobrze wyglądał. W moim odczuciu jest to chyba najlepsza fryzura dla kogoś z takimi problemami jak ja. Osoby z prostymi włosami właściwie tylko przy użyciu rąk powinny być w stanie ułożyć fryzurę. Oczywiście fryzura zyskuje kiedy ułożymy ją przy użyciu suszarki. Ja robię to rzadko, ale jeśli już to wygląda to mniej więcej tak: 



UKŁADANIE BOBA:
1. Najpierw suszę włosy na karku i najczęściej wygląda to tak, że suszę je z głową zwieszoną w dół. Swoją drogą, to również trochę podnosi włosy u nasady. 
W między czasie trochę podsuszam również pozostałe włosy, żeby nie było takiej sytuacji, że kark mam suchy a z reszty głowy kapie. 
2. Jak już całość jest lekko podeschnięte skupiam się na ułożeniu fryzury. Wydzielam palcami przedziałek z boku i suszę włosy w ten sposób, że ręką włosy z tyłu zagarniam do przodu. Tak suszone zostają w takim ułożeniu i sprawiają wrażenie, że jest ich więcej, a przynajmniej na tyle, że nie widać przerzedzeń. Wiadomo, że te włosy z tyłu wrócą częściowo na "swoje pozycje", ale i tak jest spora różnica niż jakby suszyć włosy pomijając ten ruch. 
Moje włosy przy takim suszeniu mogę nawet ręką lekko je naciągając rozprostować i nadać im taki kształt, żeby przy brodzie zawijały się pod spód. Kiedy schną same to bywa różnie. Zazwyczaj wywijają się na zewnątrz.
Jak się do tego naprawdę przyłożę, to nawet przedziałek udaje mi się tak wydzielić, że wygląda jak niteczka. Mojej fryzjerce wychodzi to bezbłędnie, a też do ułożenia moich włosów używa tylko suszarki i rąk. 

Pytanie czy bez suszarki też można je tak ułożyć? Można, aczkolwiek podczas ich schnięcia co jakiś czas trzeba pamiętać żeby włosy z tyłu zagarniać do przodu. Mi nie udaje się bez suszarki wyprostować włosów i ostatecznie wywijają się na zewnątrz. Nie są też tak gładkie. Ale to nie ma dla mnie większego znaczenia, dlatego po suszarkę sięgam tylko wtedy kiedy z jakichś przyczyn jestem zmuszona myć włosy rano.

Przy układaniu takiej fryzury najważniejszy jest ruch 2. Na to mi zwróciła uwagę fryzjerka kiedy powiedziałam jej, że moja stylizacja będzie na poziomie mniejszym niż minimum;) Kiedy dodałam rok temu post o tym, że ścięłam się na boba, okazało się, ze bardzo dużo osób trafiało do mnie szukając sposobu na ułożenie takiej fryzury.