czwartek, 28 lutego 2013

Grzybobranie (diagnostyka grzybicy) /part 2/

Przyznawać się, kto pluł do szklanki? ;) Wiedziałam, że nie będzie chętnych;) Moja koleżanka jak jej o tym opowiedziałam, podsumowała to jednym słowem: obrzydliwe. No nie da się ukryć, że test za apetyczny nie jest.

Ja test zrobiłam 3 razy. Za pierwszym razem po 2h snu...Obudziłam się o 5-tej,  przespacerowałam po domu, napiłam się wody i poszłam spać dalej. Rano o 7-mej zostałam gwałtownie wybudzona i kompletnie zapominając o nocnych voyage naplułam do szklanki. Po godzinie moja ślina była dokładnie w tym samym miejscu. Nie mogłam jej poświęcić więcej czasu, ale sprawdziłam stan wieczorem. Nie uległ dużo bardziej zmianie, ale wytrąciło się coś na kształt płatków łupieżu których kilka opadło na dno. 

Test powtórzyłam przez kolejne dwie noce, coby napluć faktycznie śliną z nocy. W obu przypadkach efekt był taki sam jak po nocy pierwszej: czyli po godzinie ślina była dokładnie w tym samym miejscu, dopiero po  około 10h niewielka ilość w postaci "łupieżu" opadała na dno. Śliniany łupież wytrącał się dużo wcześniej tak naprawdę, bo już po niecałej godzinie,  ale żeby zaczął opadać trzeba było ruszyć szklanką.  Wstrząśnięte, nie mieszane? ;) Obrzydlistwo, polecam ;)

Wniosek: skoro po kilku godzinach z moją śliną nic się nie działo, ani nie spływała w postaci sznurków, ani nie zmąciła wody, uznaję więc, że nie mam towarzystwa:) Śliniany łupież klasyfikuję jako naturalne zachowanie śliny po dłuższym okresie czasu. Nie mam porównania, bo nikt ze mną w ślinę nie chciał polecieć;) Mogę się więc mylić (lepiej dla mnie, żeby nie ;))

Cały test faktycznie powinien zamknąć się w godzinie. To już mój wniosek własny, wysnuty na podstawie tego, że już od pierwszej minuty można zaobserwować reakcję (bądź jak w moim przypadku jej brak):
  • pierwsze 2 minuty: ciężki przerost grzyba
  • do 5 minut: przerost grzyba
  • 15-20 minut: lekki przerost grzyba

Test nie daje 100% pewności, ale z tego co wyczytałam, jest dość miarodajny. Jeśli wyjdzie nam test  pozytywny, to nie powinniśmy tylko na nim kończyć naszego diagnozowania,  ale przeprowadzić szereg innych badań, już pod kontrolą lekarza. Ponieważ jak zapewne wiele z was się zorientowało, że aby się leczyć trzeba najpierw skończy medycynę, dlatego myślę, że można lekarzowi zasugerować diagnozę. A. Janus nawet napisał o takich przypadkach, w których pacjenci bagatelizowani przez lekarzy trafiali do szpitali psychiatrycznych, bo podejrzewano, że wszystkie symptomy o których opowiadają, są tworami ich wyobraźni, ponieważ żadne badanie nic nie wykazywało. Tylko nikt nie robił im badań pod kątem grzyba.

wtorek, 26 lutego 2013

Grzybobranie (diagnostyka grzybicy)

Po ostatniej wizycie u ednokrynologa, nie będę ukrywać miałam nie mały zamęt w głowie. Dziękuję wszystkim którzy się wypowiedzieli i wyrazili swoją opinie ( i tu na blogu i na forum Wizażu) na temat kuracji Cyprestem. Na chwilę obecną zawieszam temat na kołku, ale tylko na jakiś czas. Na początku kwietnia mam wizytę u innego endokrynologa, a w między czasie podskoczę może do ginekologa. Jakoś inaczej trzeba rozwiązać ten problem.

Ale, ale, żeby nie siedzieć bezczynnie i nic nie robić, postanowiłam zadbać o...grzybka. Tak, tak, o grzybka:)  Kiedyś  mimochodem napisałam, że wyskoczyły mi na powiekach plamy przypominające łuszczycę. W pierwszym momencie myślałam, że to reakcja na nowy krem pod oczy, ale placki są i są, czyli  ŁZS (jak diabła złapiesz to już nie wypędzisz, wrrrr). Trochę się zestresowałam, że ŁZS mi wskoczyło na twarz, tym bardziej, że już na twarzy je kiedyś miałam: jako dziecko, tylko średnio pamiętam jak wyglądało. Chociaż jak dla mnie równie dobrze może być reakcja na wodę. Tak, tak, wmawiaj sobie;)

Dlatego to jest bardzo dobry moment, żeby o moim ŁZS pomyśleć na nowo. I tu będzie pewnie zbulwersowanie, bo znowu nawiąże do posta którego się wyparłam;) Tak, mało jadłam przez czas jakiś, ale dzięki temu jak i faktowi, że przeraziła mnie myśl o insulinooporności, cukrzycy, zarzuciłam praktycznie całkowicie cukier. U mnie to nie lada wyzwanie, bo jestem uzależniona od dłuższego czasu od czekolady. Wydawało mi się wręcz nieprawdopodobne, że mogłabym ją przestać jeść. Reagowałam na nią jak szczerbaty na widok chleba.  Wracając do tematu: udało mi się w dużym stopniu (jak na mnie zaznaczam) wyeliminować z diety cukier, co już jest dużym krokiem. Następnym postanowiłam, że będzie dieta przeciwgrzybiczna. Tak, tak, już to przerabiałam;) Nie powinno więc być trudno. A od czego zaczniemy?

Kto poleci ze mną w ślinę? ;)
Robimy test na obecność Candiny. Dlaczego? Pozwolę sobie wkleić tekst który myślę, wiele wyjaśni:


Wiadomym jest, że istnieje spora grupa schorzeń dermatologicznych, w których patogenezie podejrzewa się udział drożdżaków rodzaju Candida. Do chorób tych należą łuszczyca i atopowe zapalenie skóry, łojotokowe zapalenie skóry oraz pokrzywka. U pacjentów z łuszczycą, czy łojotokowym zapaleniem skóry ogromne, negatywne znaczenie odgrywa kolonizacja jelit grzybami rodzaju Candida. U pacjentów tych obserwowany jest wyraźny, korzystny wpływ preparatów przeciwgrzybiczych podawanych drogą doustną na ustępowanie zmian chorobowych w łuszczycy, w łojotokowym zapaleniu skóry, oraz atopowym zapaleniu skóry.

źródło tekstu

a test polega na:

  • wstajemy rano, przygotowujemy szklankę z wodą
  • zbieramy w ustach trochę śliny i plujemy do szklanki
  • obserwujemy ślinę co 15 minut przez godzinę
  • jeśli ślina spływa na dno szklanki w postaci: sznurów, rozdrobnionej zawiesiny albo mgły aerozolowej, gratuluje! Jesteś szczęśliwym posiadaczem Candidy. Już nie jesteś sam, teraz masz przyjaciela:D
  • jeśli w przeciągu godziny ślina spłynie jednolitym strumieniem na dno szklanki, jest duże prawdopodobieństwo, że nie mamy Candidy i musimy przyjaciela szukać gdzie indziej.
Test by Andrzej Janus (dopiski i przyjaźni z grzybem, moja twórczość własna).

Pewnie niejedna osoba się będzie zastanawiać, skoro mam ŁZS to dlaczego nie jestem cały czas na diecie. Kurcze, to trochę tak jak z odchudzaniem. Jak już zrzucicie te upragnione kilogramy, to nie korci was, żeby wrócić do zakazanego? A teraz wyobraźcie sobie, że jecie to zakazane a nie nabieracie wagi? Jak właśnie tak miałam z ŁZS.

niedziela, 24 lutego 2013

Endokrynolog - moja wizyta /part 2/

Mastiff, Sherlock Holmes z Ciebie nie będzie.
Odebrałam w czwartek rano wyniki. I co? Pomijając, że część była bez norm, to pozostała wydawała mi się w jak największym porządku. Tego samego zdania jest endo.
Powinnam się cieszyć, ale w efekcie wróciłam do punktu wyjścia. Podwyższony androstendion wyszedł mi poniżej górnej granicy normy. Insulina w normie, no troszeczkę za wysoka, ale nie na tyle, żeby się do niej przyczepić.

Fajnie, ciesze się, naprawdę (wiem, nie brzmi to szczerze). Tylko co z moimi włosami? Endo uznała, że opcjonalnie może to być nadwrażliwość i jeśli się zgodzę, zleci mi badania na krzepliwość itd. i przepisze na 3 miesiące Cyprest. Nie mogłam się powstrzymać i nie zapytać o skutki uboczne. Diane35 i jej znajome nie mają jednak za dobrej opinii. Wersja endo jest taka, że tak naprawdę to najskuteczniejszy środek, a walka toczy się o władzę na rynku i inne koncerny farmaceutyczne chcą wygryźć konkurencję. Powiedziała, że przez 30 lat swojej praktyki, nie miała żadnych przypadków, żeby Diane 35 zaszkodziło. Warunek jeden: muszę przejść przez kolejne badania, czy się kwalifikuję do takiej kuracji. A ja się waham...

"Jeśli mam nadwrażliwość to jest to nie do wykrycia"(cytat). Pewnie wiele osób które są w temacie słyszały o badaniu poziomu DHT. Ja również. Hmmm, tylko gdzie je zrobić? Wrocław wydaje się być pozbawiony laboratorium w którym go wykonują. Znalazłam tylko dwa miejsca, jedno to Wa-wa a drugie gdzieś na Kaszubach;) Tu i tu mi nie po drodze. Tylko dlaczego taka mądra głowa jak moja endo mówi, że to nie do wykrycia? Zresztą to nie tylko jej opinia, bo wielokrotnie się na nią natknęłam.
A Pan Ambroziak na to:

Bada się oczywiście poziom DHT. Tylko też nie zawsze jego poziom we krwi jest całkiem miarodajny. DHT we krwi pochodzi bowiem głównie z wątroby, gdzie działa inna izoforma reduktazy, aniżeli w prostacie czy skórze głowy. Wątrobowa reduktaza może być więc mniej aktywna, aniżeli ta druga. Wtedy poziom DHT we krwi może być w normie, ale w wymienionych tkankach - wysoki.


Ale badania zawsze dadzą jakieś konkrety. źródło


Przyznam szczerze, że już jestem tym wszystkim trochę zmęczona. Poświęciłam kupę czasu i pieniędzy na to, żeby się czegoś dowiedzieć, a w efekcie stoję w tym samym miejscu co we wrześniu. 

P.S. Dobrze myślałam odnośnie jednej kwestii: nie wolno na blogu się uzewnętrzniać. Pryv powinno zostać pryv, to a pro po poprzedniego posta.

środa, 20 lutego 2013

Bez stresu maleńka

Trochę prywaty.

Staram się o swoim prywatnym życiu nie mówić na blogu, bo w sumie...mało ono ciekawe ;) Ale akurat to co dzieje się teraz w moim życiu ma wpływ na włosy.

Od jakiegoś czasu mam problemy "mieszkaniowe". Nie wdając się w szczegóły, powiem tylko tyle, że problem mocno mnie "ścisnął". Jestem raczej osobą odporną na stres, ale jak jest czegoś za dużo, albo muszę podjąć ważne decyzje, to wtedy zaczynam się rozkładać. I tak jest właśnie teraz. Większy stres objawia się u mnie tym, że nie mogę jeść. Będąc nastolatką potrafiłam w sytuacjach stresowych prawie nic nie jeść przez 2 tygodnie. Tak zresztą zaczęły się moje problemy z włosami. Po pierwszej takiej "sesji" bez jedzenia, włosy emigrowały z mojej głowie w takich ilościach, że byłam przerażona. Oczywiście nie od razu, tylko po kilku miesiącach. Wtedy nie wiązałam ze sobą tych faktów. Byłam młoda, nikt mi nie powiedział, a internet? Jaki internet. To było prze 2000 rokiem, nawet komputera nie miałam.

Od momentu kiedy wiem, że nie jedzenie = wypadanie włosów, staram się w siebie "wpychać " jedzenie za wszelką cenę. I tu się pojawia problem. Mój organizm zaczyna strajkować. W przeciągu ostatniego tygodnia zrzuciłam 1,5 kg,  zapomniałam jak wyglądają owoce i warzywa, za to doskonale wiem jak smakuje papieros. Tak, Mastiff kiedyś paliła, teraz robię to już tylko na imprezach, albo... No właśnie, albo jak mnie stres ściśnie. Moje menu wygląda od ponad tygodnia: kawa kilka razy dziennie, pół paczki fajek, jakiś jogurt na śniadanie w południe i jak za bardzo burczą kiszki to im coś wrzucę żeby przestały marudzić. Byle co. W kuchni nie byłam od kilku dni, no dobra, zagotować wodę na wieczorną kawę. Nie wiem co się dzieje w lodówce, możliwe że mam jakiegoś lokatora/lokatorów na dziko;)

Jedyny w tym wszystkim plus, że prawie przestałam jeść słodycze:D No i zrzuciłam te 1,5 kg, ale i tak wiem, że się efektem jojo odbije, więc co mi z tego. U mnie 1,5kg to sporo, bo nie ważę za dużo.

Moja recepta na stres? Sytuacja jest do rozwiązania i mam tego pełną świadomość. To nie jest żaden dramat w życiu. Ludzie! I ja to wiem! Nie muszę się do tego przekonywać. Mam mocną psyche i ze wszystkim dam sobie radę. Zobaczymy czy towarzystwo na głowie też jest takiego samego zdania;) 

Nie powiem, żebym nie odczuwała tego ostatniego tygodnia (właściwie to już ciągnie się 3 tygodnie, tylko ostatnio jakoś podcięło mi nogi), i przy większym "obrocie" czuję, że nie trzymam się mocno podłoża. Coraz bardziej jestem zmęczona, coraz więcej śpię a jestem niewyspana. Pani trycholog powiedziała mi, że muszę mieć stabilizację w życiu, ha ha.

Najbardziej mi przez to wszystko ostatnio brakuje bycia tutaj i na Wizażu. Nie mam nawet kiedy usiąść i się wczytać w to co piszecie, czy tutaj czy u siebie na blogach. Dziewczyny na Wizażu robią prawdziwą rewolucję, a ja nie mam kiedy usiąść i tego przeanalizować. Swoją droga polecam wątek "Dobrej rady".

Pogderała, pogderała, teraz idzie spać, a rano odebrać wyniki badań z zeszłego tygodnia i po południu wizyta u endo.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Kolekcja moich "zdzieraczy"

Dzisiaj o moich...zdzieraczach. Zdzieracze to szampony które są mocniejsze w swoim działaniu, zazwyczaj zawierają SLS, w moim przypadku są to szampony przeciwłupieżowe. Używam 1-2 razy w tygodniu. Kiedyś stosowałam przy każdym myciu, ale to w czasach silnego ŁZS. Od tamtej pory trochę się zmienił stan mojej skóry a zarazem moja pielęgnacja.
Po koleji:

  Nizoral  


Stosowałam namiętnie 4 lata temu. Wspominam go dobrze. Nie mogę powiedzieć, że ocalił moją skórę, bo nie oszukujmy się, to tylko szampon, ale na pewno dobrze wspomagał kurację przeciw ŁZS. Już wielokrotnie to wspominałam, ale uważam, że takie informacje warto powtarzać: w trakcie kiedy stan mojej skóry był najgorszy żaden szampon nie działał.
Nizoral ma w składzie ketokonazol, który ma działanie przeciwgrzybiczne.

foto www.doz.pl


 La Roche-Posay,  Kerium D.S.  


Zaczęłam go stosować, kiedy sytuacja na mojej skórze już była w miarę unormowana, tzn. nie stosowałam sterydów i antybiotyków. Szampon okazał się strzałem w 10kę. Oczyszczał skórę i może nie sprawiał, że była dłużej świeższa, ale miałam dzięki niemu mniej zaklajstrowaną skórę co już i tak było dużym osiągnięciem.
Szampon ma działanie mikro-złuszczające. Nie jest to peeling enzymatyczny, ale i tak całkiem fajnie sobie radził z łupieżem tłustym. Po myciu skórę miałam oczyszczoną, aczkolwiek po przejechaniu ręką napotykałam kuleczki łoju, natomiast nie było już tej tłustej lepkiej warstwy zalegającej na skórze.
Szampon nakłada się na skórę i zmywa po kilku minutach. Jak to zdzieracz ma w składzie SLS.




  La Roche-Posay, Kerium (na łupież tłusty)  


Łagodniejszy brat Kerium D.S. do częstego stosowania. Był czas kiedy zdzieracze stosowałam przy każdym myciu. Zalecenie dermatolog. Nie wiem czy to było dobre,  ale wtedy miałam taki stan skóry, że nie wyobrażałam sobie, że jakiś delikatny szampon mógłby temu podołać. Wracając do szamponu, nie mogę powiedzieć, żeby odwalał dobrą robotę. Nadal stosuję go od czasu do czasu, ale tylko dlatego, że go po prostu jeszcze mam.








 SVR  Xerial  P 


Mam drugą butelkę. Pierwszą kupiłam daaawno temu i jego działania wtedy nie pamiętam. Przypadkowo trafił w moje ręce w te wakacje. Poleciła mi go farmaceutka jako szampon na łojotok, a ja zapomniałam, że go już miałam. Dopiero w domu po wyciągnięciu z pudełka mnie olśniło.  Przy pierwszym użyciu mnie nie ujął, ale niedawno do niego wróciłam i muszę przyznać, że nie jest zły. Dla mnie stoi aktualnie tuż za Kerium D.S. 







  Dermena  



Stosowałam 3-4 lata temu. Właściwie, to zdzieracz, chociaż ja go używałam do częstego mycia. Po nim włosy przetłuszczały mi się minimalnie wolniej. Zużyłam duuuuużo butelek i swojego czasu byłam bardzo z niego zadowolona. Nie wprowadził żadnej rewolucji na mojej skórze, ale dość dobrze oczyszczał. Na wypadanie nie miał żadnego wpływu i pewnie dlatego przestałam go kupować, ponieważ ubzdurałam sobie, że jak pisze na butelce, że na wypadanie to ma TAK działać;) 

foto www.doz.pl



  Polytar  
Moja miłość 
Miałam tego dobrodzieja w tym samym czasie co Nizoral. Pamiętałam zapach, działania nie bardzo. Nie kupowałam go później, więc najwidoczniej wtedy nie widziałam w nim żadnej rewelacji. Zaproponował mi go w październiku dermatolog. Całą akację z poszukiwaniem Poytaru i moim wątpliwościami opisałam w TYM poście. Postanowiłam, ze spróbuję. Chłopcy i dziewczęta. To jest miłość. Nie za pierwszym użycie, ale za 3, 4, 5 zauważyłam, że ten szampon jest GENIALNY. Absolutnie nic nie zostaje na mojej skórze. Oczyszcza perfekcyjnie. Skóra przetłuszcza się tak samo szybko, bo on nie ma na to wpływu, ale wiem, że po jego użyciu na mojej skórze absolutnie nic nie zalega. Ponieważ jest już wycofany, celebruję tą jedną, jedyną butelkę którą posiadam i nie wiem co zrobię jak się skończy. Smoła rządzi i tyle w tym temacie. To jest mój No.1!

Oczywiście szamponów miałam więcej, te o których piszę, to te których używałam najczęściej, albo mam w aktualnej kolekcji. Na pewno muszę znaleźć zamiennik dla moje kochanej smoły i tu na horyzoncie maluje się szampon dziegciem brzozowym z Green Pharmacy. Nie ukrywam, że pokładam w nim ogromną nadzieję.

czwartek, 14 lutego 2013

Kolejna wyprawa na badania

...wyrwane z pamiętnika...
nie, nie zaspałam, ja po prostu mam problem z porannym wstawaniem. Miałam być najwcześniej na 8:30, a dotarłam 9:15;) Na oddziale endokrynologii byłam pierwszy raz, ale o dziwo trafiłam bez problemu. I nawet laboratorium znalazłam bez niczyjej pomocy!

  9:27  
Pierwsze wbicie igły. Akurat wbijanie igieł to mój fetysz, więc mnie kłucie nigdy za bardzo nie rusza, ale muszę przyznać, ze Pani laborantka zrobiła to "z rozmachem", ale możliwe też, że nie bez znaczenia była monstrualna grubość igły.
Pani powiedziała, że mam bardzo suchą skórę i zapytała, czy nie mam problemów z tarczycą. yyyyy, no chyba nie!Cały czas mi się ta tarczyca obija gdzieś. Nie wiem, ja ją już radośnie wykluczyłam z grona podejrzanych. Niech nie wraca!
Po kłuciu dostałam do wypicia glukozę wymieszaną z wyciśniętym sokiem z połówki cytryny: w sumie może z 200ml(?) na oko tyle ile mieści się w kubeczku Nescafe. Było słodkie i w sumie, nie uważam, że obrzydliwe. Pół kubka wypiłam jednym duszkiem, reszta już weszła oporniej.
Po czym zostałam wygoniona na korytarz....
  9:50     
Hmmm, i co tu teraz ze sobą zrobić. Na lewo oddział, zakaz wstępu bo jakiś turbo wirus panuje, na prawo to samo. Stanęłam po środku, ale od schodów wieje i ogólnie średnio przyjemnie. A w pewnym momencie, jak mi się zrobiło niedobrze od tej glukozy, to myślałam (przepraszam), że pawia puszczę.
Postałam sobie ta przez godzinę, porozmawiałam przez telefon. Wybiła..
  10:25    
Czas wrócić na kolejne kłucie.
Tym razem poszła pod ostrzał druga ręka. Poszło sprawnie.
Pani laborantka zdziwiła się, że jeszcze jestem w trakcie okresu. 6 dzień, toż to norma.
  10:35    
Postanowiłam, że znajdę sobie inny korytarz, bo tamten mi się znudził i za zimny. Znalazłam sobie taki "tunel" na końcu którego było okno i ...grzejnik :D Było cudownie. Widok na rzekę, śnieg i ja wtulona w kaloryfer. W między czasie okazało się, że moja kłuta jako druga ręka postanowiła pokrwawić nieco mocniej, ale na szczęście nie wyszedł mi duży krwiak.
  11:25     
Ostatnie pobranie. Ofiarą padła tym razem pierwsza ręka. 
To też był TEN mrożący krew w żyłach moment kiedy musiałam uiścić opłatę za badanie. 200zł!!! Z czego 50zł przeklęty androstendion który miałam badany 2 miesiące temu. Podobno ma znaczenie, gdzie badają. A co się okazało, że mój androstendion sobie jedzie na wycieczkę krajoznawczą do innego miasta. No proszę was, to jakie ma znaczenie gdzie pobierają? Argumentem do powtórnego badania było właśnie miejsce pobrania. Akurat dla mnie oczywiste jest, że jeśli wynik wyszedł ponad normę, to należy go powtórzyć, ale w tym przypadku argument był inny.
Po wyniki za tydzień i tego samego dnia wizyta u endo.
  11:45    
Zmulenie po glukozie mi przeszło w sumie stosunkowo szybko, już przy drugim pobraniu czułam się dobrze. I co? Czas do pracy. Tramwaj uciekł, a co! A ja taka głodna! Normalnie jestem raczej wytrzymała a tu czułam ogromną potrzebę zjedzenia CZEGOŚ! 
  12:30    
Jak tylko wpadłam do biura, pierwsze co to rzuciłam się do bufetu. Duże danie z mięsem mielonym i  makaronem, coś czego nie jadam odkąd wypełzło mi ŁZS, to jest dla mnie bomba! Pochłonęłam w jednej chwili, aż mi się ręce trzęsły. Taki wielki talerz, a godzinę później byłam głodna :(



Badania które miałam dzisiaj robione:

  • krzywa OGTT 0', 60', 120'
  • insulina
  • 17 OHP
  • androstendion (powtórzenie)
  • TSH (powtórzenie)
  • ft4
  • Prolaktyna 0'

wtorek, 12 lutego 2013

Nocne rozważania

Pewnej nocy Mastiff postanowiła pobawić się w detektywa...

Obudziłam się o 2-giej w nocy i niczym lunatyk poczłapałam do łazienki (wykonuję taki rytualny obchód mieszkania przynajmniej raz w nocy). Po powrocie do swojego legowiska coś mnie tknęło. Wyskoczyłam spod kołdry i wyciągnęłam mój notatnik z wszystkimi wynikami badań (to się nazywa mania!):
2 lata temu miałam robione większość badań hormonalnych w szpitalu, ale jak to w takich przypadkach nikt nie patrzył na dzień cyklu. Wyszły wszystkie w normie, ale ja i tak uznałam, że zrobili je źle, bo przecież nie ten dzień cyklu (8 dzień). I co się okazało, że teraz mam iść zrobić badania zlecone przez endokrynolog do 8-go dnia cyklu. Czyli wychodzi na to, że te sprzed 2 lat zostały zrobione dobrze... przypadkiem!

Do czego zmierzam: przeszło 4 lata temu zaczęły się moje problemy tak poważnie, "wykwitło" mi  ŁZS na głowie, włosy leciały jak szalone. 2 lata później mój problem się uspokoił na tyle, że zapuściłam włosy. Mało tego, zdarzało mi się je "ułożyć" na jakąś piankę czy stylizator (kto mnie już troszkę "zna" to wie, że ja do włosów to jak do jajka). I rok temu problem z wypadającymi włosami powrócił. ŁZS pod kontrolą (w miarę.......)  a tu kłaki lecą. Więc w momencie kiedy mi teraz zdiagnozowali PCOS założyłam, że mam je od dawna i stąd moje problemy z włosami od lat. A tu całkiem możliwe, że to diabelstwo ujawniło mi się dopiero teraz!

Po pierwsze, przepraszam bardzo, niech ktoś mi powie, dlaczego to co mi się przypałęta, to zawsze trafia we włosy? Nawet jak zrzucę parę kilo to i parę garści włosów również! Wrrr
Po drugie: nie mam wyraźnych objawów PCOS, czy więc istnieje szansa, że to NIE TO albo, że włosy lecą jednak z innej przyczyny?

Takie nocne rozważania. Pewnie po kolejnej wizycie u endo będę wiedziała więcej, ale oczywiście muszę pognębić samą siebie, jakbym problemów więcej nie miała ;) 

Jutro badania! Będą mnie kłuć i paść glukozą. Bleee

sobota, 9 lutego 2013

Olej z wiesiołka

Jakiś czas temu pisałam o tym, że zaczynam kuracje olejem lnianym. W drugim tygodniu stycznia niestety musiałam zakończyć kurację, ponieważ...skończyła się data przydatności oleju. Pomyślałam więc, że wprowadzę drobną zmianę i zamiast lnianego spróbuję olej z wiesiołka. Dzisiaj wyrzuciłam pustą już buteleczkę, więc dobrymoment na małe podsumowanie.

oczywiście zdjęcie zrobione zaraz po zakupie. Kilka dni później cała butelka była już zalana olejem


O oleju z wiesiołka było już trochę mówione na innych blogach, więc strasznie się rozpisywać nie będę.

 Wskazania:

  • podobnie jak lniany, jest tłoczony na zimno, przez to bogaty w kwasy omege 3, omega6 i omega9 (więcej w tym temacie pisałam przy okazji oleju lnianego). Zawiera kwas linolowy (witamina F)
  • pomaga w walce z wypryskami skórnymi, dlatego jest polecany osobom które mają problemy z trądzikiem
  • nawilża skórę i utrzymuje jej nawodnienie
  • pomocny w walce z łuszczycą
  • wzmacnia cebulki włosów i spowalnia proces łysienia, nawet u mężczyzn (łysienie też często jest spowodowane brakiem NNKT w organizmie)
  • pomaga osobom z łojotokiem. Reguluję pracę gruczołów łojowych i odblokowuje pory.
  • łagodzi objawy PMS i zmniejsza bóle menstruacyjne
  • wspomaga procesy trawienne, ułatwia spalanie tkanki tłuszczowej, sprzymierzeniec w odchudzaniu
  • chroni przed chorobami układu krążenia (m.in. miażdżycą, nadciśnieniem tętniczym)
  • wspomaga leczenie nowotworów
  • wzmacnia układ odpornościowy

 Moje wrażenie po miesiącu kuracji:
  • zazwyczaj w okresie zimowym byłam chora. O dziwo (odpukać) na razie przeziębienia omijają mnie łukiem mimo, że zdarzało mi się przebywać w towarzystwie osób mocno przeziębionych
  • PMS ostatnio miewam łagodniejsze, więc tutaj nie zauważyłam różnicy
  • bóle miesiączkowe...żadnej różnicy. Tak samo się zwijam jak miesiąc temu. Może miesięczna kuracja to za krótko na efekty?
  • włosy: tam samo szybko się przetłuszczają, tak samo wypadają, tak samo wyglądają
  • przy oleju lnianym miałam wysyp na żuchwie i brodzie, przy oleju z wiesiołka mam kolonię na czole! Dramat! Codziennie wyskakuje mi coś nowego
  • skórę mam raczej suchą, po kąpieli obowiązkowo balsam bo inaczej się łuszczę. Miałam przerwę w stosowaniu oleju lnianego i wtedy wydawało mi się, że jest zdecydowanie gorzej, ale doszły też inne czynniki jak zmiana miejsca, wody i kosmetyków (wyjazd na święta), więc to też mogło mieć wpływ na stan skóry 

 Podsumowując:
Oczywiście nie liczę na cuda w miesiąc czy dwa! Olejowanie wewnętrzne uskuteczniam dopiero od grudnia, więc może to jeszcze za krótki czas. Odżywianie włosów od wewnątrz też jest bardzo ważne, więc na pewno będę kontynuować kurację...tylko jeszcze nie wiem którym olejem:) Olej lniany jest tańszy, w  smaku są podobne. Rozważam olej z pestek dyni, ale tutaj za 300 ml płacimy około  50,00zł. 

czwartek, 7 lutego 2013

Podsumowanie ostatnich 3 miesięcy

Ostatnio sobie uzmysłowiłam, że stworzyłam coś takiego jak "podsumowanie tygodnia", a ostatnie było w październiku. Totalnie bez sensu, co może zmienić się przez tydzień? Także, oficjalnie przerzucam się na podsumowania miesiąca, albo dwóch;)

Listopad, grudzień, styczeń:

  • najważniejsze: udało mi się zrobić badania i w końcu trafiłam do endokrynologa
  • wstępnie znam przyczynę: PCOS. Wniosek jest taki: jak już wiem, wcale nie jest mi z tym lepiej, bo również mam świadomość, że walka będzie ciężka i nierówna. Tym leżącym będę niestety ja
  • dalej twierdzę, że mam łojotok, ale jestem ciekawa czy leczenie PCOS przyniesie w tym temacie zmiany 
  • przez listopad i grudzień stosowałam wcierkę (na zmianę z Loxonem), aczkolwiek dowiedziałam się trochę po czasie, że jej termin przydatności wynosił...max miesiąc. W czasie stosowania wcierki leciało mi mniej włosów oraz to jej zawdzięczam kilka nowych włosków. Bardzo chętnie bym do niej wróciła, tylko czekam, aż wpiszą mnie na listę do dermatologa. Jeśli to nie nastąpi do końca lutego to pewnie sama ją zamówię. Oczywiście różnica w cenie, bo wcierka była na receptę:)
  • styczeń to już tylko Loxon. Zauważyłam, że stosując sam Loxon, nawet tylko raz dziennie, delikatnie powiększył mi się "wąsik". Mam wrażenie, że kilka włosów jest ciemniejszych.
  • w czasie stosowania wcierki i Loxonu leciało mi mniej włosów, niż teraz kiedy stosuję sam Loxon
  • nie mam żadnego odrostu w miejscu gdzie mam największe przerzedzenie :(
  • nie wkręcam się mocno w typowo włosową pielęgnację, ponieważ wychodziło mi przy maseczkowaniach, olejowaniach dużo więcej włosów, aczkolwiek mam wrażenie, że w momencie kiedy faktycznie starałam się dbać też o włosy na długości wyglądały one trochę lepiej. Ciężko mi powiedzieć na ile, ponieważ nadszedł czas czapek, który w moim przypadku niweczy każdą moją próbę wyglądania jak człowiek. No i ważniejsze jest dla mnie mieć włosy
  • od października myję włosy włosy co 1,5 dnia lub codziennie. Zauważyłam, że skóra dużo lepiej się zachowuje kiedy nie jest oblepiona. Wychodzi też zdecydowanie mniej włosów. Myję codziennie delikatnym szamponem. U mnie najlepiej sprawdza się emolium. 1-2 razy w tygodniu, myję mocniejszymi szamponami bądź robię peeling cukrowy
ciekawostka: dawno już nie zdarzyło mi się, żebym przetrzymała włosy 2 dni. Ostatnio niestety TAK :( (nie pamiętam dlaczego) i okazało się, że przy myciu wyszło mi 2 x więcej włosów, ale też w drugiej połowie drugiego dnia, wychodziły mi z łatwością po przeczesaniu ręką włosów. Łojotok w moim przypadku bardzo wzmaga wypadanie. 
  • nie suszę włosów suszarką, okazjonalnie, kiedy mnie sytuacja zmusi. Rozczesuje włosy tylko suche i dopiero przed wyjściem z domu. 
  • podjadam systematycznie orzechy włoskie, pestki dyni, oczywiście warzywa i owoce
  • od grudnia do połowy stycznia piłam olej lniany, aktualnie codziennie piję łyżkę oleju z wiesiołka. Nie zauważyłam zmian na włosach, ale cokolwiek by nie stosować, czapka każdy efekt zepsuje. Nie wiem jak picie oleju wpłynęło na wypadania, ponieważ jak wpomniałam stosuję Loxon który trochę blokuje wypadanie
No i nie oszukujmy się, cieniutkie włosy wyglądają kiepsko, a jak już się zestronczkują to dramat! Ja mam jeszcze kilka wicherków na głowie, także wyglądam zazwyczaj jakby piorun w nie trzelił!  Znalazłam jednak sposób na ułożenie włosów!!! Jest dość brutalny jak dla mnie. Mycie włosów rano i suszenie ich chłodnym, ale dość mocnym powiewem (czyli nie suszarką z doby PRL) z góry w dół + drobna pomoc rąk. Bez żadnych stylizatorów, czegokolwiek, mam ułożone, proste włosy, które trzymają się cały dzień. Niestety nie lubię myć włosów rano w zimie

  • od stycznia właściwie nie stosuję żadnych płukanek, tak jak to robiłam wcześniej, czyli kawowej czy octowej. Nie potrafię podać powodu. Zazwyczaj wszystkie płukanki po 15-20 minutach lekko spłukuję. Pewnie lepszy byłby efekt gdyby tego nie robić, ale boję się podrażnień
  • listopad - grudzień: suplementy na włosy Novophane + cynk forte, styczeń przerwa
tak, wiem, nic nie widać, ale nie mogłam się powstrzymać, żeby nie zrobić sweet foci w przymierzalni. A na serio, to pamiętam jak ponad 4 lata temu zaczęły mi wypadać włosy przez ŁZS: omijałam wtedy przymierzalnie szerokim łukiem, ponieważ światło z góry idealnie eksponowało moją łysinę. Oczywiście włosy są teraz zaczesane na bok. Dlaczego? Można zobaczyć na zdjęciu poniżej.
...tak wygląda mój przedziałek w momencie kiedy jest przez środek, więc wyobraźcie sobie ile 4 lata temu wypadło mi włosów, że nie mogłam ich nawet zaczesać tak jak na zdjęciu powyżej, żeby ukryć przerzedzenie. A swoja drogą widać, że nie odrosło nic. Ugór.

Podsumowując:  aktualnie wypada mi około 40 włosów dziennie. Te które wyciągam przy codziennym myciu to około 20 włosów + 5 przy czesaniu, ale zawsze kilka jeszcze ściągnę z ubrania czy wyciągnę. Tak, wiem globalnej skali to niedużo, ale...nie odrastają. Objętość mojego kucyka od września się nie zmieniła.

Tak naprawdę nie napisałam niczego innego niż do tej pory. Post właściwie jest takim zebraniem wszystkiego do kupy. 

A jak tam u was? Lepiej coś w tym temacie? Trzymam za was kciuki:) I nie zwlekajcie z badaniem, diagnozowaniem, leczeniem. Nie dajcie sobie wmówić, że nic wam nie jest, bo nie jesteście łyse jak kolano! Naprawdę, lepiej zapobiegać niż leczyć.

niedziela, 3 lutego 2013

TAG - Versatile Blogger Award


Szczegółowe zasady zabawy/ wyróżnienia są następujące: każdy nominowany blogger powinien:

  • podziękować nominującemu blogerowi u niego na blogu
  • pokazać nagrodę Versatile Blogger Award u siebie na blogu
  • ujawnić 7 faktów dotyczących samego siebie
  • nominować 15 blogów, które jego zdaniem na to zasługują
  • poinformować o tym fakcie autorów nominowanych blogów



7 faktów o mnie:
  1. Mam absolutną obsesję na punkcie moich włosów: nie lubię jak ktoś ich dotyka, jak coś na nie przypadkiem poleci (np. odświeżacz powietrza), jeśli czas do ich umycia się przeciąga ( nie ma opcji żebym wyszła z tłustą skórą, tylko w ekstremalnych przypadkach) itd., itd.
  2. Panicznie boję się pająków. Nawet tych malutkich. Nie usnę w pomieszczeniu w którym widzę, że jest pająk. Ale chyba jeszcze bardziej boję się ludzkiej głupoty.
  3. Mam artystyczną duszę i artystyczny zawód;) Tak wiem, layout bloga na to nie wskazuje, ale to wynika tylko z faktu, że nie mam czasu, żeby się tym zająć...i wiem, że się nie zajmę, ponieważ nastawiłam się tylko na treść. Wygląd bloga jest dla mnie sprawą drugorzędną. Taki sam mam stosunek do innych blogów. 
  4. Zakładałam, że kiedy rozwiążę swój włosowy problem zamknę bloga (ale czy ten problem jest rozwiązywalny?). Teraz tak się przyzwyczaiłam do bycia tutaj, że wiem iż łatwe to nie będzie.
  5. Pisanie każdego posta zajmuje mi niewyobrażalną ilość czasu. Mało tego, rzadko zdarza się, żeby to co publikuję powstało w jeden dzień. Wyjątkiem są luźne notki powstałe pod wpływem chwili
  6. Jak opisać mój wygląd?;) Mała czarna ;)
  7. Książki. Najlepsze sensacyjne, szpiegowskie. Faceci ze spluwami? Tak! Zazwyczaj po powrocie z pracy tonęłam w książkach, teraz tonę w blogosferze. Ale od czego są poczekalnie u lekarzy?;)
Kochane moje, nie nominuje nikogo, bo widzę, że się troszkę spóźniłam z odpowiedzią  na TAG, a dużo osób już brało udział w zabawie. Ale jeśli ktoś ma ochotę...:)

sobota, 2 lutego 2013

Endokrynolog - moja wizyta (part 1)

W końcu udało mi się zaliczyć wizytę u endokrynologa. Już naprawdę bałam się, że będę musiała czekać z tym do kwietnia, ale w swoich szpargałach odnalazłam namiary na endokrynolog, które dostałam od mojej dermatolog jeszcze kilka lat temu. Skonsultowałam się z wujkiem Google i oboje uznaliśmy, że można iść;)

Wizyta dość ciekawa, bo czeka się na nią w kolejce, kto pierwszy ten lepszy. Czekałam 4h....Poważnie. Wrosłam w sofę na której siedziałam. Dobrze, że zabrałam ze sobą książkę, bo nie wiem jak bym to zniosła.

Ale do rzeczy:
wiem, że nie ma to większego znaczenia, ale kobieta sympatyczna, ale nie mizdrząca.  Dla mnie taki powinien być lekarz. Nie lubię wchodzić w przyjaźnie z lekarzem, bo później ciężko mi go ocenić. Już miałam tak z dentystą. Leczyłam się u niego, bo był strasznie miły, a później okazało się, że "nie zauważył" kilku ubytków ;)

Wywiad Pani ze mną przeprowadziła, właściwie dotyczący wszystkiego, łącznie z trybem życia, dietą, obciążeniami genetycznym, przebytymi chorobami itd. W czasie tego wywiadu wyszło z czego ja chcę żeby mnie "wyleczyła", natomiast nie skupiła się tylko na włosach, ale ogólnie na wszystkim. Przejrzała dokładnie wyniki badań i....potwierdziła mi niestety diagnozę ginekologa, PCOS. Jedyne co ją zdziwiło, to to, że ginekolog nie zauważył torbieli na USG.

Ale to nie koniec bajki. Nie, nie. Teraz muszę zrobić kolejny zestaw badań, żeby ustalić czy coś jeszcze nie nawala (f...k!). Już i tak mnie załamała, bo powiedziała mi, że trzeba wykluczyć insulinooporność, którą sugeruje mój ogromny apetyt na słodkie.  I właściwie insulinooporność byłaby wskazana, bo łatwiej ją leczyć i większość kobiet dobrze reaguje na leki. Podsumowując:  łatwiej żeby kobieta z problemami z zajściem w ciąże, w nią zaszła, niż ja żebym odzyskała włosy. 

Mam dobadać tarczycę, powtórzyć androstendion który mi wyszedł poza normą, 17OHP, prolaktynę, krzywą cukrową i insulinę. Miałam jeszcze powtórzyć DHEAS, ale się z tego wykręciłam, bo miałam robiony 2 miesiące temu, wynik w środku norm, nie podejrzewam, aż tak dużej rozbieżności. Niestety latając po lekarzach się spłukałam i teraz szukam na każdym kroku oszczędności.

Z ciekawych rzeczy których się dowiedziałam:
  • mam stosunkowo wysokie SHBG, co mnie ratuje, bo jeśli i to by nawalało, to byłoby kiepsko
  • kilka lat temu, przez pół roku brałam antyki i przypadkowo dobrze dobrane, najprawdopodobniej zahamowały na jakiś czas rozwój choroby, bo tak, też byłoby kiepsko
  • na mojego teścia też pokręciła trochę nosem (jest w połowie normy), ale uznała, że może być
  • muszę kontrolować TSH jeśli ktoś u mnie w rodzinie ma, ponieważ może to być dziedziczne (jak to z każdą chorobą)


Ciekawostka:  Pani doktor chciała koniecznie, żebym badanie zrobiła albo w szpitalu XY, albo w centrach pobrań YX, co mi się nie do końca spodobało, ale argumentowała to maszynami na jakich  tam pracują i że to ma znaczenie. Zapytałam o to bliską mi osobę która ma dużo większą wiedzę na ten temat niż ja, i potwierdziła. Mało tego, opowiedziała mi o przypadku, kiedy krew od jednej osoby została rozlana do dwóch probówek i zbadana pod kątem tych samych badań...i wyniki wyszły diametralnie inne!!! Czyli to, gdzie nam upuszczają krwi też ma znaczenie!

Z wynikami mam wrócić na dalsza rozmowę i wybór leczenia. Chyba nadrobię zaległości w czytaniu książek ;)