poniedziałek, 5 października 2015

3 lata minęły

Upały się skończyły, przyszła jesień. Nie wiem jak Wy, ale ja w końcu odetchnęłam. Mocno mi dały w kość te wysokie temperatury.  Chociaż trzeba przyznać, że ochłodziło się baaaardzo szybko. O ile w ciągu dnia mamy fajną temperaturę, tak rano…oj.  Ostatnio w czapce szłam do pracy.
Co się wydarzyło przez ostatni miesiąc? Po pierwsze i najważniejsze, moja bazgranina skończyła 3 lataJ. Miałam marzenie zakładając blog, że przyjdzie taki dzień, że zamknę ten kram. Na razie się na to niestety nie zanosi. A dlaczego? Bo u mnie zupełnie bez zmian, a nawet gorzejL
Moja aktualna kuracja to:
…..
…..
oraz
…..
czyli nie za wiele. Pomysłów na siebie nie mam, za bardzo funduszy również, żeby szaleć bez większego planu, więc uznałam, że poczekam aż sytuacja się rozwinie.   A przynajmniej tak myślałam jeszcze 2 tygodnie temu…kiedy zaczęłam pisać ten post (tak wiem, opornie mi to wszystko idzie). Teraz już wiem, że muszę działać, bo jest coraz gorzej.

Ale od początku.

W sierpniu brałam Solgar, ale po jednym opakowaniu zaprzestałam stosowania. Planuję jednak zrobić kiedyś taką kurację jak miałam pół roku temu. Przerwałam teraz tak szybko w sumie mało poważnego powodu, ale jednak:  Solgar =mocz i pot w radioaktywnym żółto-zielonym kolorze. O ile mocz to nie problem, tak w te upały…sami się domyślacie. Większość moich ciuchów musiałam odplamiać, a nie było to łatwe! Wkurzyłam się trochę i odstawiłam go. Zamiast tego kupiłam żelazo. A co! Pomyślałam, że sama na sobie poeksperymentuje skoro ferrytynę mam tak niską. Oczywiście wszystko pod kontrolą. Mam tylko problem jak i kiedy je przyjmować, bo wg tego co pisze w ulotce, a tego co jem i pije, to nie mam wolnego etatu na te drażetki. Dlatego ciężko nazwać to w ogóle suplementacją żelaza.

Jakiś czas temu trafiła mi się w jednym z marketów możliwość zobaczenia swojej skóry głowy i włosów w powiększeniu. Dosyć zabawna sytuacja, oglądać swoje włosów w otoczeniu pomidorów i kiełbasy, a do tego to co usłyszałam mam  wątpliwości, czy osoba która przeprowadzała badanie, jednak się na tym znała. Całość wydarzenia była pod wezwaniem jednej z firm drogeryjnych kosmetyków do pielęgnacji włosów. Czekałam aż usłyszę, że moje włosy to wysuszona miotła (bo tak wyglądają). Zamiast tego usłyszałam, że moje włosy są ładne i zadbane, wręcz podręcznikowe i byłam tego dnia pierwszą osobą z takimi włosami. Zrobiłam wytrzeszcz, bo to już było mocne popołudnie. No miłe to było, nie ukrywam, ale uważam, że mocno przesadzone. A dlaczego mam ogólnie wątpliwości co do samego badania: bo podobno wg tego badania na moich włosach widać w niektórych miejscach uszkodzenia mechaniczne, najprawdopodobniej od suszarki albo prostownicy…no i tutaj mały zonk, bo ja takiego ciężkiego sprzętu nie używam. No, ale jeszcze ok, mogłam je uszkodzić w inny sposób, prostownica się pewnie nasuwa sama. Natomiast dowiedziałam się, że widać na moje skórze pozostałości po piankach i lakierach. Tutaj prawie padłam. Co prawda pani nazwała te pozostałości jakoś inaczej (niestety nazwy nie pamiętam), a że nie wiedziałam co dokładnie ma na myśli poprosiłam, żeby mi przełożyła na mój język i przedstawiła konkretne przykłady. Zdziwiła się, że nie stosuję żadnych pianek, lakierów, ani innych utrwalaczy. Hmmmm no to ciekawe czego mam tam pozostałości, skoro ja niczego nie stosuję poza odżywką na końcówki, żeby tą miotłę rozczesać :D  Kolejną sprawą która mnie zaskoczyła, było moje podrażnienie skóry który się ujawniło w powiększeniu. Tutaj akurat mogę się z tym zgodzić, bo faktycznie wtedy kiedy robiłam to badanie czułam pewien dyskomfort, natomiast to co zobaczyłam na ekranie monitora dla mnie wyglądało jako ukrwienie skóry. Nie jestem w tym temacie specem, musiałby się najlepiej trycholog wypowiedzieć, ale pamiętam moją wizytę sprzed kilku lat właśnie u trychologa i powiedział mi, że tył głowy mam ukrwiony, natomiast na przodzie tego ukrwienia nie widać wcale. Teraz kobietka mi powiedziała, że skóra powinna być biała. Jak być powinno? Kolejna  sprawa: włosy mam ponoć grube. Ha ha ha. Włosy mam cienkie, zawsze miałam. Mało tego.  Patrzyłam w ten magiczny sprzęt który pokazywał zakresy i było „normalne” a nawet bardziej w stronę” cienkie”.   I na koniec wisienka na torcie.  Mam ilość włosów w normie.  To już się zastanawiałam czy sobie ze mnie jaj nie robi. Pomierzyła i wyszedł jej zakres 109-120 włosów na cm2 (ta mniejsza wartość z przodu). Normą jest 140, wg jej aparatury. Nie omieszkałam, sprawdziłam, normą jest 300 włosów na cm2.  

Żeby jeszcze było ciekawiej, we Wrocławiu latem „zaparkowało” Centrum stworzone dla zdrowia. Wiem, ze jest to impreza objazdowa, ale nie wiem czy w tym samym czasie jest też w innych miastach czy co roku lądują gdzie indziej. Z koleżanką załapałyśmy się na ostatni dzień badań. Uznałyśmy, że jako Panie w średnim wieku powinnyśmy się czegoś o swoim zdrowiu dowiedzieć;) Wpuścili nas do kapsuły która dokonywała pomiarów (podobno w niektórych fitness klubach są podobne), trochę z nami pogadali o wynikach a całość dokładnego pomiaru można było sobie ściągnąć z  netu. Sprzęt podobno bardzo nowoczesny, ale niestety ja i koleżanka zostałyśmy znacząco skrócone i pogrubione.  Globalnie to mało istotne, ale wypaczało inne wyniki. Podsumowując: jestem okazem zdrowia, wszystko jest super, ale do magicznej granicy   kiedy powinnam się zacząć o siebie martwić dzieli mnie  1pkt;) Czyli niewiele. No i wg rozpiski powinnam nabrać masy mięśniowej i schudnąćJ Tylko teraz nie wiem ile to tego mojego nierealnego wzrostu… Samo przedsięwzięcie uważam, za całkiem fajne, mimo tych małych błędów jednak daje to jakiś obraz człowieka.

Z inszych ciekawostek: niedawno był tydzień ruchu we Wrocławiu. Nie wiedziałyście? Nie przejmujcie się. Fitness kluby które w tym brały udział też o tym nie wiedziały i globalnie chyba nikt o tym nie wiedział oprócz mojej qmpeli;) Cały bajer polegał na tym, że zapisujesz się na zajęcia w danym klubie i przez cały tydzień możesz śmigać i testować, tu czy tam. Dla kogoś kto chce sprawdzić jak wyglądają zajęcia w różnych klubach, fajna sprawa. Na pierwsze zajęcia wybrałyśmy „zdrowy kręgosłup”. Scena jak z komedii, niestety nie tylko zabawne, ale i zatrważające. Na zajęciach były też osoby starsze, dużo starsze od nas i bez problemu wykonywały ćwiczenia z którymi my sobie nie radziłyśmy. Nawet przez moment zastanawiałam się czy nie powinnam poważnie rozważyć chodzenia na fitness, ale są „tematy” które to uniemożliwiają. Za to zaczęłam biegać. Na razie to tylko wstęp z większymi i mniejszymi przerwami, ale mogę już dogonić autobus. Dzisiaj dogoniłam nawet dwa na jednej trasie i nie trzeba było mnie reanimować, co zazwyczaj miało miejsce. Jest dobrze. Może idzie ku lepszemu. Tylko te słodycze, nadal są moja największa zmora.

A teraz wracając do tematu z początku wpisu. Leci mi bardzo dużo włosów. Teraz mam taki stan, że chyba od początku mojej „przygody” takiego nie było. Wystarczy, że ruszę głową i coś poleci. Ponieważ jednak już z tym wszystkim trochę żyję, więc staram się nie panikować. Może to chwilowe? Niestety dokucza mi przy tym dosyć mocno skóra. Tutaj się rozpisywać nie będę, bo ciężko mi nawet opisać jak mocno świruje. I nie sądzę, żeby ŁZS miało z tym jakikolwiek związek. Zgadałam się na ten temat z mamą i tak w sumie to chyba jej reakcja sprawiła, że postanowiłam, że nie będę więcej czekać na to co się jeszcze może wydarzyć. Zaczęłam od tematu cktórego do tej pory ani razu nie tknęłam, bo uznałam, że to akurat na pewno mnie nie dotyczy, otóż badanie poziomu witaminy D. Jak ktoś tu ze mną jest dłużej, to wie, że nawet kiedyś popełniłam zbrodnię i napisałam na tymże blogu poemat o witaminie D i tym, że samo słonko wystarczy, żebyśmy byli w nią bogaci. Otóż chyba nie, bo mój wynik badania (25-OH) total to 12 ng/ml przy zakresie 30-80. Chociaż musze się przyznać, że do amatorów słonecznych kąpiel nie należę i raczej bez filtra na słońce nie wychodzę. Natomiast kiedy pisałam wyżej wspomniany poemat to testowałam przechadzanie się bez filtrów w godzinach popołudniowych i wtedy nie widziałam, żadnej różnicy na włosach. Nie oszukujmy się jednak, ciężko cokolwiek oceniać, nie robiąc żadnych badań. W sumie jestem chyba po raz pierwszy tak zaskoczona wynikiem jakiegoś badania. Naprawdę nie przypuszczałam, że mogę tak nisko poniżej kreski zjechać. To ciekawe jaki wynik bym miała za miesiąc? No i teraz jak już to wiem, zastanawiam się co z tym fantem dalej zrobić. Czy samemu się suplementować czy gdzieś się z tym udać? Chyba zostanę przy pierwszej opcji, ale jeśli macie jakieś doświadczenia w tym temacie to piszcie mi. W następnej kolejności myślałam, żeby polecieć z całą tarczycą i badaniami pod kątem insulinooporności. Na koniec hormony.


No i tyle:) Miłego:) Niestety dopóki nie zrobię sobie internetu pewnie nadal będę pojawiać się z taką zabójczą częstotliwością. Postaram się na maile w tym tygodniu odpisać:)