poniedziałek, 30 grudnia 2013

Przypominajka konkursowa

Witam po Świętach:) Wpadłam na chwilkę, żeby się ze wszystkimi przywitać i przy okazji przypomnieć o konkursie z marką Seboradin. Serdecznie was wszystkich zapraszam:)



Mam nadzieje, że jesteście najedzone, ale nie przejedzone:) Ja niestety dałam trochę do palnika, aczkolwiek uważam, że moja waga wzrosła nieporównywalnie dużo do tego ile zjadłam. Teraz będę zrzucać. Dieta i sport. Dieta od jutra, ale sport już dzisiaj: shopping! Tak moje drogie. Nie ma lepszego ćwiczenia na zrzucenie zbędnych kilogramów jak shopping po sklepach. A porę mamy na to idealną, bo czas wyprzedaży. 

Przy okazji idę zapolować na jakiś szampon, bo chwilowo na mojej półce ostały się dwa śmierdziuchy z dziegciem i Pirolam. Agresywnie. Aczkolwiek mam ochotę spróbować z szamponem Alpecin, który też do super łagodnych nie należy. 
Jutro koniec roku, jakieś podsumowanie by się przydało:)

sobota, 21 grudnia 2013

Konkurs z marką Seboradin

hej:)
Ostatnio mało tu bywam, a teraz będę bywać jeszcze mniej:( Święta i wyjazd a później wielki remont. Więc, żeby było trochę milej kiedy mnie nie będzie mam dla was konkurs  z marką Seboradin. Zachęcam wszystkich do wzięcia udziału. Uważam, że warto. Nagrody otrzymają aż 3 osoby:)

Wszystkie produkty możecie zobaczyć na stronie http://www.seboradin.pl/



Zasady konkursu:
1) W komentarzach odpowiedzieć na pytanie: Którą z kuracji Seboradin chciałabyś/ chciałbyś  otrzymać i dlaczego?
2) Należy polubić na Facebooku Moc Włosów (podać link do swojego profilu).
3) Należy być obserwatorem bloga siteczkowlosoow i napisać, że obserwuję jako...(nick).
4) Podać swój adres mailowy.

Regulamin:
1) Organizatorem konkursu jest blog siteczkowlosoow.
2) Fundatorem nagrody jest marka Seboradin.
2) Konkurs trwa 2 tygodnie, od 21 grudnia 2013 do 04 stycznia 2014, do godziny 23:59
3) W konkursie mogą brać wszystkie osoby które polubiły profil Moc Włosów na Facebooku oraz są  obserwatorami bloga siteczkolowlosoow.
4) 3 zwycięzców wybiera  fundator nagrody, marka Seboradin oraz autorka bloga siteczkowlosoow.
5) Nagrody do laureatów wysyła marka Seboradin.

P.S. To mój pierwszy blogowy konkurs, więc proszę o wyrozumiałość:)


****
Robaczki, życzę Wam Wesołych Świąt, zdrowia, zdrowia, zdrowia, żeby żaden włosy z głowy już nie spadł a nowe rosły jak trawa po deszczu:) :***

wtorek, 10 grudnia 2013

Seboradin Forte Ampułki przeciw wypadaniu włosów - cz.I

Jakiś czas temu pisałam o tym, że otrzymałam w ramach współpracy od marki Seboradin Forte Ampułki  przeciw wypadaniu włosów ( za co jeszcze raz bardzo dziękuję). Ponieważ skończyłam już otrzymane opakowanie chciałam opowiedzieć o moich spostrzeżeniach. W tytule jest cz.I ponieważ kuracja jest na dłużej niż starcza jedno opakowanie, a ja chciałabym się przekonać jak naprawdę działają te ampułki przy stosowaniu ich tak jak zaleca producent czyli przez okres 3 miesięcy, dlatego sama nabyłam kolejne opakowanie i od tygodnia jestem w trakcie jego stosowania.


Pierwsze kilka ampułek nakładałam jeszcze w momencie kiedy miałam pogorszenie stanu skóry, więc w tym okresie nie stosowałam masażu skóry który zaleca producent, ale od około miesiąca wykonuję go już regularnie. Najpierw przez około 2-3 minuty masuję skórę a następnie nakładam około 3ml płynu. Wmasowuję go przez jakąś minutę i staram się iść spać kiedy skóra jest już sucha. Niestety kiedyś zapomniałam w roztargnieniu po masażu umyć rąk i przetarłam oko. Nie polecam. Dlatego też nie chciałabym przez nieuwagę przenieść tego co mam na głowie na poduszkę. Podejrzewam, że mogłoby się skończyć podobnie;) 

  Jakie efekty po miesiącu stosowania?  
  • preparat nie wpłynął na wypadanie włosów. Od około miesiąca czyli gdzieś właśnie od momentem kiedy zaczęłam stosować produkt ilość wypadających włosów spadła z 100ki do około 50-60 dziennie, ale ma to bardziej związek z tym, że zmniejszył mi się łojotok
  • ale za to widzę nowe włoski! Nie są ich może tysiące, ale są i bardzo mnie to cieszy bo już od dawna nic mi na głowie nie wykiełkowało.
  Inne istotne spostrzeżenia:  
  • podczas masażu wiadomo włosów trochę wychodzi, tak samo jak podczas wcierania preparatu. Nie uniknie się tego, ale zauważyłam że z czasem wychodzi włosów mniej. Aktualnie przy masowaniu tracę 10-15 włosów i przeważnie są one długie czyli nie te nowo narodzone
  • przy nakładaniu preparatu przydaje się strzykawka i igła. Strzykawka jest lepsza większa z grubym tłokiem, pozwala na precyzyjniejsze rozprowadzenie preparatu. Teraz mam taką której tłok chodzi dosyć "luźno" i zdarza mi się "przelać" niektóre miejsca. Igła po to, żeby nabrać preparat z ampułki do strzykawki:)
  • nie zauważyłam podrażnień
  • masowanie przyspiesza przetłuszczanie skóry, niestety:(

do poczytania zdjęcie z możliwością powiększenia:

Poprzednim razem jak pisałam, że zaczynam stosować ampułki większość z was pisała, że nie widziała efektów. Jeśli możecie napiszcie proszę jak długo stosowałyście:)

czwartek, 5 grudnia 2013

Drużyna pierścienia - Pirolam, Cerkogel, GP i ocet jabłkowy

Drużyna pierścienia czyli to co w ostatnich tygodniach ratowało mi skórę:

  • szampon Pirolam
  • szampon Green Pharmacy z dziegciem
  • Cerkogel 30 (klik)
  • ocet jabłkowy (klik) 
Co i dlaczego pisałam tutaj oraz przy okazji wpisu o Cerkogelu 30. Potwornie swędząca skóra, łupież tłusty oraz nadmierne wypadanie włosów to było to z czym walczyłam prawie od początku października. W pierwszym momencie spanikowałam i udałam się do dermatologa. Niestety jak to u nas, najbliższa wizyta za pół roku. Uznałam, że trudno, jakoś muszę sama sobie poradzić z problemem. Nie chciałam iść na prywatną wizytę i płacić 150zł po to, żeby dostać receptę na steryd...i to w najlepszym wypadku. Postanowiłam, że spróbuję sama, w końcu przez te lata trochę się "nauczyłam" samej siebie.

W ten sposób stanęłam przed drzwiami apteki. Cerkogel 30 i Pirolam były produktami których do tej pory nie stosowałam, ale w obecnej sytuacji wydawały mi się być dobrym rozwiązaniem. W sumie sama nie wiem skąd moje przeświadczenie, że mi pomogą. Zaatakować grzyba i złuszczyć to co nawarstwiło się na skórze. Taki był plan. Wydawało mi się, że te produkty będą do tego odpowiednie.
W pierwszym podejściu było ciężko, bo oczywiście efektów zero. Pirolam kupiłam w formie saszetki, żeby sprawdzić czy nie mam jakiejś reakcji alergicznej o której nie wiem. Szkoda wyrzuć 30zł w błoto. W tym miejscu przyznam się, że miałam jeszcze resztkę Polytaru. Na dosłownie kilka myć. Co ciekawe, nie widziałam dużej różnicy pomiędzy Polytarem a Pirolamem. Skóra po użyciu obu zachowywała się podobnie z tą drobną różnicą, że po umyciu Polytarem czuć było jakby przez skórę przeszło takie małe tornado. Skrzypiące włosy i uczucie, że to co zalegało zostało bezpowrotnie usunięte. Ale  tak jak wspomniałam to tylko "uczucie".

Kupiłam pełnowymiarowy Pirolam i potraktowałam go jako główną broń. Początkowo myłam nim włosy codziennie, co któreś mycie wplatając Polytar, później kiedy po Polytarze została tylko pusta butelka stosowałam wymiennie z szamponem dziegciowym Green Pharmacy, który jak się okazało całkiem nieźle spełniał swoje zadanie. 
Na ten czas odstawiłam całkowicie mój kochany szampon Emolium. Kompletnie sobie nie radził. Stosowanie go było całkowicie pozbawione sensu. Moja skóra potrzebowała bomby atomowej. 
Po myciu często robiłam płukankę na bazie octu jabłkowego. Z tak zakropioną skórą chodziłam po domu przez około 0,5h po czym przepłukiwałam skórę i włosy wodą. Po wyschnięciu Cerkoleg 30.
Trochę to wszystko trwało, ale po miesiącu sytuacja zaczęła się stabilizować. Niestety to z czym sobie kompletnie nie poradziłam to przetłuszczanie się skóry. 1 dzień to maksymalny czas jaki wytrzymuje. Przed tabletkami było trochę lepiej.  

Brak swędzącego skalpu i zaklajstrowanej skóry to mniejsza liczba wypadających włosów. To chyba nie dziwi:) Ale nie jest dobrze, bo nadal zbieram włosy z każdego miejsca w domu. Jest to obrzydliwe, bo są absolutnie wszędzie. Nienawidzę tego. Miejsce włosów jest na głowie! Aktualnie więc walczę o :
  • niestety nie jest tak, że wyeliminował problem całkowicie i muszę bardzo się pilnować, ponieważ wystarczy kilka dni nieuwagi i znowu na głowie "lepko"
  • zmniejszenie przetłuszczania skóry i funkcjonowanie jako takie, co nie jest łatwe (o tym w kolejnych odcinkach przygód Muminka) 
  • o zmniejszenie wypadania włosów oraz odrost, co jest jeszcze trudniejsze
...dwa słowa o Pirolamie
O Pirolamie na pewno wiele osób słyszało, swojego czasu było o nim dosyć "głośno". Farmaceutka powiedziała, że na chwilę obecną jest to najskuteczniejszy środek przeciwłupieżowy. Nie wiem jak działa na innych, ale na pewno nie ma co liczyć, że "zaskoczy" od razu. Trzeba mu dać trochę czasu.
Mój sposób stosowania tego szamponu nie jest zgodny z "ulotką". To sposób dermatolog która mnie kiedyś prowadziła. Wydaje mi się, że taki atak poprzez stosowanie produktu przy każdym myciu przez jakiś czas może być skuteczny nie tylko u mnie. Włosomaniaczki na pewno się na takie rozwiązanie nastroszą i wcale się temu nie dziwię, ponieważ praktyka którą opisuję bardzo niszczy włosy na długości. Włosy są przesuszone, matowe i się elektryzują. Oczywiście można je zabezpieczać, odżywiać itd, ale każdy kto ma takie pogorszenie zapewne nieraz zaobserwował, że nakładanie w takim momencie czegokolwiek nawet tylko na długość włosów w jakiś magiczny sposób szkodzi również skórze. Spotkałam się kilkukrotnie z takimi opiniami, więc to nie tylko moje zdanie. Uważam jednak, że warto się poświęcić, bo nawet najpiękniejszy kwiat zwiędnie jeśli nie będzie miał dobrego podłoża.
  • szampon nie należy do najtańszych ok 30zł, a opakowanie niewielkie - 60ml.
  • rozrabiam go z wodą, więc w takim wydaniu nie ma problemu z pienieniem się
  • zapach ma przyjemny, bez porównania z dziegciem 
  • nie wiem jak działa solo, ponieważ od początku miał wspomaganie:)
powiększenie po "kliknięciu"

P.S. Podziwiam wszystkich was którzy czytają ten blog i są w stanie się w nim odnaleźć ponieważ ja, jego matka rodzona się w nim gubię. Niestety nie mam czasu, żeby go uporządkować, więc chwilowo tak jak i w moim życiu panuje w nim chaos. Obiecuję poprawę, ale to za jakiś czas...jak będę mieć stały dostęp do netu:)

sobota, 23 listopada 2013

Cerkogel 30 - moje koło ratunkowe

Cerkogel 30 jest większości osób już znany, ja "odkryłam" go dopiero niedawno. Pierwszy w użytek poszedł jego słabszy brat Cerkogel 10 który stosowałam w celu nawilżenia skalpu. W okresie kiedy brałam hormony niestety, ale miałam bardzo przesuszoną skórę (co oczywiście nie szło w parze ze zmniejszeniem się przetłuszczania skóry, musiałam myć czaszkę jak zawsze, codziennie). Po odstawieniu hormonów bardzo szybko nastąpiło pogorszenie stanu skóry. Nie bez winy na pewno była również  nieudana próba z użyciem kozieradki. W efekcie moja skóra zaczęła się przetłuszczać w niemal ekspresowym tempie, doszedł łupież tłusty i potworne swędzenie skalpu. Mówiąc w skrócie odezwało się ŁZS.  I w tym momencie postanowiłam sięgnąć po Cerkogel 30, który do tej pory znałam tylko z opowieści innych.


Skład: 
mocznik 30%, alkohole wielowodorotlenowe, biosccharide gum-1, L-arginina , AHA.
Działanie:
Intensywnie nawilża, eliminuje suchość i nadmierne złuszczenia naskórka, likwiduje objawy świądu.
Wskazania:
Sucha skóra głowy z nadmiernym łuszczeniem.* *źródło


Stosowałam w tych najgorszych momentach i muszę przyznać, że spełnił swoje zadanie. Widziałam sporą różnicę między dniami kiedy go nałożyłam a tymi kiedy o nim zapominałam. Istotny dla mnie był także moment nakładania. Zazwyczaj wcierałam go w suchą już skórę i faktycznie po jakimś czasie starałam się go wyczesać szczotką z koziołka, czyli miękką szczotką dla niemowlaków (wyczesywałam, ponieważ minimalnie, ale jednak skleja włosy). Kiedy jednak nałożyłam kiedyś na wilgotną jeszcze skórę, właściwie nie odczułam jego działania. 


Co mu zawdzięczam:
  • przede wszystkim zmniejszenie świądu, który dla mnie był czymś nieznośnym.
  • pomógł w zmniejszeniu łupieżu
  • a co za tym idzie w jakimś stopniu przyczynił się do zmniejszenia ilości wypadających włosów
Na chwilę obecną mogę powiedzieć, że jak bardzo długo to Emolium było moim kołem ratunkowym, tak teraz to bracia Cerkogel-e wyciągają mnie z opresji. Cerkogel 10 zawsze noszę ze sobą i stosuję kiedy coś złego zaczyna "biegać" mi po skórze, natomiast Cerkogel 30 na stałe zamieszkał w łazience i stosuję go 2-3 razy w tygodniu.
A odnośnie "biegania", polecam post Kamili

P.S. Miałam całkiem zabawną sytuację kiedy chciałam go kupić. W aptece okazało się, że coś takiego Jak Cerkogel 30 nie istnieje. Przez chwilę stałam w osłupieniu przed farmaceutką w okienku, nie do końca mogąc to zrozumieć? Znowu stworzyłam coś co nie istnieje? Czasami mi się tak zdarza. Ale na szczęście okazało się, że tylko w tej aptece ten produkt nie istniał;)

niedziela, 17 listopada 2013

Zaburzenia odżywania a utrata włosów

Jakiś czas temu odezwała się do mnie Marta z Ogólnopolskiego Centrum Zaburzenia Odżywiania z prośbą o pomoc w dotarciu do osób które cierpią na zaburzenia odżywiania, osób które cierpią na anoreksję i bulimię. Marta bardzo słusznie zauważała, że takie osoby mogą trafiać w takie miejsca jak blogi włosomaniaczek, szukając ratunku dla swoich włosów zniszczonych przez chorobę.

Nigdy nie cierpiałam ani na anoreksję ani na bulimię, ale wiecie, że od lat wypadają mi włosy. Nie od 2 czy 3 tylko od 13! Nigdy nie walczyłam o piękne ciało, mimo, że uważam, że do ideału mi baaardzo daleko. Jestem niska, niezbyt zgrabna, mam mały biust i duży płaski "pikowany" tyłek. Oczywiście miałam z tego powodu kompleksy, ale uważałam zawsze, że trzeba w sobie znaleźć to co jest najładniejsze i to eksponować. Dla mnie były to oczy i włosy. Oczy wcale nie są jakieś niezwykłe, ale oba takie same i na właściwej pozycji;) Natomiast włosy miałam takie, że jak je dnia pewnego rozpuściłam, bo zawsze nosiłam związane, to cała klasa zamarła. Ochy i achy. 

No więc teraz posłuchajcie krótkiej historii jak stracić jedyny atut który się posiada:

Kiedyś opisałam na Wizażu cała swoją historię problemów z włosami, od początku, kiedy miałam 17 lat, aż do teraz kiedy mam (jeszcze) 29 lat. Początek tej historii to właśnie zaburzenia odżywiania, które Ci co to czytali uznali właśnie za powód mojego problemu. Aktualnego nie, ale tego sprzed a i owszem.
Nigdy nie miałam anoreksji ani bulimii, ale potrafiłam nagle przestawać jeść. Raz powodem był stres, innym razem zły nastrój. Zazwyczaj taki stan utrzymywał się od kilku dni do 2 tygodniu. W porywach potrafiłam tracić w 2 tygodnie 7kg. A co w tym wszystkim było najdziwniejsze, w ogóle, ale to w ogóle tego nie widziałam. Za zsuwające się do kolan spodnie obwiniałam koleżanki z którymi mieszkałam. No przecież ktoś je musiał rozciągnąć! Moi rodzice to widzieli i się martwili, ale ja potrafiłam przyjechać po kilku tygodniach i już mieć znowu swoją wagę. Przy pierwszej takiej głodówce, bo chyba inaczej tego nie można nazwać, bo faktycznie realnie prawie nic nie jadłam, zaczęły mi lecieć włosy. Dosłownie z dnia na dzień. Po prostu garściami. Do dziś pamiętam jak moja koleżanka widząc moje włosy w łazience (nie wiedziała, że to moje, a ja zapomniałam ich zebrać) skomentowała to: O! Chyba nam jakiś rudzielec łysieje. Z czasem na szczęście miałam coraz mniej takich "akcji" w swoim wydaniu.
Na studiach po prostu źle się odżywiałam, ale jadłam, czasami zdarzało mi się, że robiłam sobie głodówki. Po prostu mój stan ducha nie pozwalał mi jeść. Niektórzy jak są smutni jedzą na potęgę, ja się głodziłam. Ale tak jak wspomniałam, takich sytuacji było coraz mniej aż w końcu zniknęły i przeszłam w ten drugi tryb. Jak mi było źle to zawsze przede mną wyrastało jakieś pyszne ciasteczko:D Włosy dalej gdzieś po cichu leciały, nikt nie znał przyczyny, ja też to trochę ignorowałam, ponieważ nie leciały już  tak jak za czasów licealnych. Dopiero 5ty rok i ŁZS które mi już doszczętnie spustoszyło łepetynę otworzyło mi oczy. I w to co teraz powiem pewnie mało kto uwierzy: dopiero wtedy się dowiedziałam, że to co jem i jak jem ma wpływ na moje włosy! Że to przez moje głodówki w liceum leciały mi włosy! Nikt, ale to nikt mi tego nie powiedział!!! Dowiedziałam się tego mając 25 lat, po kilku letniej walce o włosy! 

A może nikt mi tego nie powiedział, bo ja nikomu nie mówiłam, że zdarzają mi się takie "akcje"?

Od momentu kiedy wiem, że włosy mogą lecieć przez głodówki, nigdy ich już nie robiłam. Jestem w stanie znieść mój widok w lustrze mimo, ale tego, że straciłam 3/4 włosów nie jestem w stanie przeboleć. Czuję się jakby mi ktoś odebrał moją kobiecość. Jedyny atut jaki miałam.

Zaburzenia odżywiania to problem, jakkolwiek by się nie przejawiał zawsze nam coś zabiera. Czasami są to "tylko" włosy, a czasami zdrowie czy życie, dlatego warto o tym mówić.

Coraz więcej blogerek zwraca uwagę na to co i jak jemy. Bardzo dobrze, bo tworzy się z tego trend na zdrowy tryb życia. Tak powinno być. Nawet mnie która jestem absolutnie niereformowalna w tym temacie to zaraża. 


Zapraszam do odwiedzenia: 
  profilu na Facebooku
oraz zapoznania się z broszurą informacyjną

Na stronie znajdziemy szereg informacji zarówno dla chorych jak i ich rodzin, materiały edukacyjne które pomogą rozpoznać zaburzenia odżywiania oraz z nimi walczyć, a także pomoc, e-mail, telefony zaufania.

czwartek, 14 listopada 2013

Łysienie a poziom hormonów

Zwróciłam uwagę na dwie kwestie: pierwsza to fakt, iż za przyczynę łysienia odpowiadają bardzo często hormony jest już powszechnie wiadomy, a drugi to taki, że lekarze w diagnostyce skutecznie go ignorują. Niestety sama doświadczyłam tego na własnej skórze. Dopiero po kilku latach zaczęto u mnie podejrzewać, że problem u mnie to może jednak nie stres a właśnie hormony. Wiem, że nie jestem odrębnym przypadkiem, bo z różnych stron docierają do mnie historie bardzo podobne do mojej. Już samo to, że mam ŁZS (tudzież łojotok, niedawny post CapellliBelli poddał w wątpliwość dla mnie trochę to co u mnie zdiagnozowano) które dziwnym trafem pojawiło się u mnie po odstawieniu hormonów powinno być dla lekarzy sugestią. Niestety nie było. Dla osoby zainteresowanej tematem wystarczy kilka "kliknięć" aby już wiedzieć, że nie trzeba mieć brody i wąsów aby nadmiernie tracić włosy na głowie. Dla lekarzy problem przedstawia się zgoła odmiennie. Dopóki miesiączkujesz regularnie podłoże problemu leży na pewno gdzie indziej. Ale czy naprawdę właśnie tak to wygląda? 
Za głównego winowajcę uważa się DHT który jest odpowiedzialny za zwężenie mieszków włosowych i ich obumieranie. DHT czyli dihydrotestosteron powstaje w wyniku przekształcenia się testosteronu pod wpływem enzymu który znajduje się w gruczołach łojowych sąsiadujących z mieszkami włosowymi: 5 alfa reduktazy. DHT wiąże się z receptorami mieszków włosowych i doprowadza do ich zwężenia blokując w ten sposób normalny wzrost włosa.  Oczywiste jest, że im wyższy mamy poziom testosteronu tym samym będziemy mieć wyższy poziom DHT. Jednak nie musimy mieć poziomu testosteronu ponad normę, może on znajdować się w jej granicach, co i tak nie będzie wykluczało szkodliwego działania DHT na nasze mieszki.
Podobnie sytuacja będzie wyglądała jeśli nasze mieszki będą nadwrażliwe na androgeny których poziom przyjmuje się jeszcze za prawidłowy. Nie muszą być "za wysokie" wystarczy, że będą "wyższe", ale jeszcze w granicach normy, aby efektem tego było nadmierne wypadanie włosów.
Zdarzy się to również wtedy kiedy w wyniku różnych zaburzeń biochemicznych nasz organizm nie będzie w stanie przetworzyć hormonów będących w granicach ich norm. W takiej sytuacji nawet niski poziom testosteronu może przyczynić się do utraty włosów.
Przyczyna łysienia nie musi również "leżeć" tylko po stronie męskich hormonów. Wystarczy, że pomiędzy hormonami męskimi a żeńskimi będzie dysproporcja, aby wystąpiły takie skutki uboczne jak łysienie. A więc nie tylko podwyższony poziom androgenów, ale i również niski w stosunku do nich poziom estrogenów może być przyczyną problemu.

Podsumowując, łysienie o podłożu hormonalnym to:
  • nadwrażliwość mieszków na DHT
  • podwyższony poziom androgenów
  • wrażliwość organizmu na poziom androgenów pozostających w granicach normy
  • nierównowaga pomiędzy hormonami

...jednym słowem mamy przekichane:(

Tekst nie jest "pracą naukową", więc może zawierać błędy za które z góry przepraszam. Nie będę się rozpisywać bardziej szczegółowo, bo na ten temat jest wiele prac, chodzi mi tylko o to, żeby pokazać, że nie można z góry założyć że "na pewno" to nie jest bądź "jest" łysienie androgenowe. Trzeba wykonać szereg badań a i one mogą nie dostarczyć ostatecznej i pewnej odpowiedzi. 

U mnie wygląda to w ten sposób, że androstendion mam powyżej górnej granicy, estradiol zupełnie w dolnej, LH/FSH 2 (i trochę) :1 a co ciekawe nie mam przy tym policystycznych jajników. Dodam, że 5 lat temu te wyniki były zupełnie inne.  Na głowie mam "choinkę", ale i tak nikt otwarcie mi nie powiedział, że u mnie to androgenowe. Wszyscy się jakoś strasznie przy tym tajniaczą. Wiem, że to wyrok, ale w końcu chcę wiedzieć "za co siedzę". Jak jestem niewinna, to oddawać włosy i te wszystkie stracone lata! 

wtorek, 5 listopada 2013

Seboradin Ampułki Forte-nową kurację czas zacząć

Dziewczęta kochane, wpadam dzisiaj na chwilkę żeby powiedzieć o nowym specyfiku który będę testować w walce o moje włosiska.: Seboradin Ampułki Forte. Ampułki dostałam dzięki uprzejmości Pana Łukasza reprezentującego markę Seboradin, za co bardzo dziękuję. Nie miałam nigdy tego produktu, więc będzie to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie.
W opakowaniu jest 14 ampułek, każda po 5,5ml. Pełna kuracja powinna trwać 3 miesiące. Patrząc na to jaką ilość wcierek zazwyczaj nakładam myślę, że takie opakowanie starczy mi na miesiąc. Ale to tylko przypuszczenia.
Na produkcie jest informacja, że nie wolno stosować w stanach zapalnych skóry głowy. Moja skóra ostatnio trochę przeszła, o czym już wspominałam, więc nie wiem na ile kwalifikuje się do nowej kuracji, ale nie mam już tak mocnego uczucia swędzenia i pieczenia skóry jak 3 tygodnie temu. Jest lepiej, bez dwóch zdań. Dlatego podjęłam decyzję, że zaryzykuję i włączę ampułki do kuracji. Za jakiś czas zdam relacje odnośnie efektów.
Na chwilę obecną jedyne co mogę powiedzieć, to to, że nie podrażnia skóry, ale masaż który powinno się wykonać przed nałożeniem preparatu (tak zaleca producent), to prawdziwy koszmar dla mojej skóry.  Nie jestem w stanie wytrzymać tak naprawdę doby między myciami, więc wszystko co przyspiesza proces przetłuszczania muszę eliminować. Mam nadzieję, że mimo to ampułki jednak w jakimś stopniu zadziałają.

Czy któraś z was stosowała Ampułki Seboradin? Ja kiedyś miałam któryś z szamponów Seboradinu, ale ponieważ było to epokę temu, więc nie pamiętam ani na co był dedykowany, ani tym bardziej nie pamiętam efektów.


***
Ech, rozłożyła mnie choroba i kilka dni byłam całkowicie wyjęta od świata. Od internetu również. Kisiłam się w czasie świąt we Wrocławiu zamiast pojechać do rodziców co planowałam od dawna. Efekt tego jest taki, że teraz mam już tak napięty grafik ze wszystkim, że nie wiem w co ręce wsadzić, a wyjazd nadal aktualny. W czwartek znowu znikam. Na blog czasu zero:(

poniedziałek, 21 października 2013

ŁZS, wielki come back

Jedną z rzeczy która chyba najbardziej mnie dobija, to jak osiągnę już jakiś fajny poziom po czym wszystko leci na łeb i szyję i trzeba zaczynać od nowa. Analiza, co poszło nie tak? To nie na tym ma polegać, żeby w jednej chwili wracać do początku. A niestety tak się stało. Pisałam miesiąc temu, że jest poprawa? Prawda. Jak się cieszyłam. Jak ja się cieszyłam. To co się dzieje teraz jest jednym wielkim nieporozumieniem.

Moja skóra z dnia na dzień postanowiła zacząć się przetłuszczać w tempie iście ekspresowym. Umyte włosy wieczorem rano są już nieświeże. Mało tego, skóra swędzi tak strasznie, że nie ma sposobu, żeby wytrzymać chociażby chwili bez drapania. Co oczywiście zrozumiałe, włosy lecą przy tym na potęgę. Przyznam szczerze, że nie wiem co się stało. Początkowo obwiniałam o to tabletki które odstawiłam miesiąc temu. Czyli, że wszystko wraca do normy i mój łojotok znowu się odzywa. Ale też tydzień temu potraktowałam swoją głowę 2 razy kozieradką. I nie wiem czy to nie ona jest głównym winowajcą. Do kozieradki miałam podejść kilka i efekt był taki, że miałam skórę przesuszoną a nie przetłuszczoną. Ale faktem jest też, że wcześniej jak robiłam do nie podejścia byłam jednak na hormonach. Te wszystkie zależności mnie rozkładają na łopatki. Im dłużej w tym siedzę, tym bardziej widzę, że nic nie ogarniam. Chwilo mam dość. Drapię się jak zapchlony pies i tylko wszyscy w koło na mnie krzyczą: nie drap się! Niestety jest to trudne. Ostatnio tak się podrapała, że na głowie miałam jedną wielką ranę. Zła, niedobra, bić po łapach!

Na chwile obecną ratuje się wszystkimi możliwymi sposobami które znam i wiem, że mogą pomóc. Niektóre dopiero testuję:
-szampon Pirolam, całkiem new. O tym szamponie pisało już sporo osób, nie jest więc absolutnie żadne moje odkrycie. Ostatnio nawet Wiedźma o nim pisała, co mi przypomniało o jego istnieniu. Starym sposobem, zupełnie nie jak producent zaleca nakładam przy każdym myciu głowy czyli w moim przypadku, codziennie.
-cerkogel 30, również new. Do tej pory miałam jego mniejszego braciszka, 10kę
-płukanka octowa
-wierzbownica do picia, new, bardzo new. Tego jeszcze w swojej karierze nie stosowałam i przyznam szczerze trochę się tych ziółek obawiałam, ale jestem na granicy. Jeszcze trochę a sobie dziurę w głowie wydrapię i wypłynie mi resztka mózgu która mi została. A wtedy wszyscy stąd uciekniecie, bo nikt nie będzie w stanie znieść moich banialuków
-odstawiłam Loxon, to by mnie chyba już dobiło całkowicie
-innych wcierek też nie stosuję
-masaży też już nie uskuteczniam

W afekcie byłam nawet gotowa zapisać się do dermatologa! Nie wiem w jakim celu tak naprawdę, chyba tylko po wcierkę za 8zł, bo nie sądzę, żeby wizyta wniosła coś nowego. Ale może bym się miło zaskoczyła? Kto wie? Niestety Pan dermatolog co go na fundusz nawiedzić chciałam jest wolny dopiero za pół roku. Kpina jakich mało. Także leczę się sama.

Na chwilę obecną jest kapkę lepiej, to znaczy, że nie drapię się cały czas tylko z częstotliwością co kilka sekund;) Niestety na mojej skórze są kulki łoju, więc nie są to moje urojenia tylko faktycznie coś jest nie tak. Odpukać, skóra nie jest mocno zaklajstrowana, a przynajmniej ja nie czuję, żeby była mocno oblepiona, więc liczę, że sobie poradzę.


Najlepiej przy takim stanie rzeczy byłoby mieć ręce związane na plecach, żeby nie korciły i nie było możliwości wsadzania ich we włosy. Wkurza mnie to, że idę do pracy, spotykam się z ludźmi a wyglądam tak jakbym zapomniała umyć włosów, niechluj i brudas:( I jeszcze przy tym zaczęły mi lecieć brwi. To jest w sumie dosyć dziwne zjawisko. Swędzi mnie głowa i swędzą mnie brwi. A że ja niestety mam tendencję do wyrywania ich sobie (dobrze, że sobie włosów z głowy nie wyrywam, bo to już byłby dramat), to ostatnio za jednym zamachem wyrwałam chyba z 30 włosków. Efektem jest gustowna "dziura" w lewym "sobolu";) Ale brwi mam grube, więc jakoś mi ich tak nie żal jak tych kłaków na głowie. Teraz gubię całą populację i długie i krótkie:/

środa, 16 października 2013

Piołun, czyli walka z "kosmitami"

Kilkukrotnie już na tym blogu wspomniałam o tym, że chcę przejść na dietę, ale nie po to, żeby wskaźnik na wadze zmienił swoje położenie, ale dlatego, że chcę sobie pomóc w walce z łojotokiem. Kiedyś udało mi się wdrążyć kilka zasad z diety przeciwłojotokowej do mojego menu, ale teraz niestety ponoszę porażkę na całej linii. Chęci mam, ale w moim nieuporządkowanym życiu to za mało. Oczywiście to wszystko wymówki;)
Już pół roku temu zorientowałam się, że drastyczna zmiana diety będzie dla mnie niemożliwa, dlatego zaczęłam wprowadzać zmiany małymi kroczkami. 
Pierwsza rzeczą z której zrezygnowałam było mięso. Nie wydarzyło się to w jednym momencie, ale padlina coraz rzadziej lądowała na moim talerzu. Akurat ten krok nie był dla mnie trudny ponieważ przez 10 lat mięsa nie jadłam prawie wcale. Wróciłam do niego kiedy wykwitło mi ŁZS. "Znawca tematu" wraz z receptą przepisał mi mięso. Bo przecież to jego brak mi na pewno zdrowie odebrał. Niedawna wizyta u endokrynologa i internisty utwierdziła mnie w przekonaniu, że mięso wcale do szczęścia potrzebne mi nie jest.
Drugą rzeczą której w dużej mierze pozbyłam się z jadłospisu był nabiał. Tutaj niestety było już duuuużo trudniej, ponieważ do tej pory moja dieta składała się głównie właśnie z niego. To co od krówki próbowałam zamienić kozą, ale okazało się, że jest ona niejadalna. Została jeszcze owca, ale tutaj zadecydował aspekt finansowy. 
Ograniczyłam picie kawy do 1 kubka dziennie. Również ilość słodyczy którą do tej pory pochłaniałam, znacząco się zmniejszyła. 
Niestety przy tym wszystkim na moim stole zagościł chleb i inne wyroby z mąki które do tej pory jadałam tylko okazjonalnie. 

Następnym moim krokiem chciałam żeby było pozbycie się pasażerów na gapę. Nie wiem czy mam takowych, ale perspektywa robienia sobie kolejnych badań jakoś mnie nie pociąga. Dlatego uznałam, że bez zbędnych spacerów po lekarzach potraktuję samą siebie czymś co nie wymaga recepty, ale i co ważne, mi nie zaszkodzi: zielem piołunu.


O piołunie po raz pierwszy usłyszałam od swojej mamy. Były lata, że co kilka miesięcy robiłam sobie taką kilkudniową kurację piołunem. 
  • piołun działa przeciw pasożytom układu pokarmowego, a dokładniej na ich układ nerwowy, paraliżując go swoimi związkami,
  • piołun, czyli bylica piołun
  • oprócz tego, że jest stosowany jako "roślina na robaki", ma również swój udział w leczeniu braku apetytu oraz złym trawieniu
  • jest uważany za jedne z najlepszych środków na glistę ludzką
  • niewątpliwie plusem jest fakt, iż jest naturalny, łatwy w zastosowaniu oraz skuteczny
  • piołun nie jest dla każdego. Kobiety karmiące, w ciąży, w czasie menstruacji, powinny unikać picia piołunu. Również osoby które mają choroby wątroby, przewodu pokarmowego, nieżyt błon śluzowych i jelit, hemoroidy, nie mogą pić piołunu. Osobiście uważa, że przed piciem każdych ziół należy we własnym zakresie sprawdzić cy kwalifikujemy się do kuracji.
  • dawkowanie: 1g dziennie, co odpowiada 1 saszetce bądź 1 łyżeczce. W takich ilościach kuracja nie powinna trwać dłużej niż miesiąc. Jeden z przepisów zaleca 15 dni kuracji, 7 dni przerwy i powtórzenie kuracji
  • co jest bardzo ważne piołunu nie można stosować zbyt długo ponieważ może wywołać zawroty głowy, krwawienia maciczne, drgawki oraz wzmagać agresywność
  • w większych dawkach ziele jest szkodliwe, zwłaszcza w połączeniu z alkoholem
  • piołun ma bardzo specyficzny, gorzki smak. Nie ukrywam, że dla mnie świeży napar jest nie do przełknięcia. Moja mama znalazła na to patent: zaparzyć wieczorem i wypić rano przed jedzeniem. Polecam jednak picie na wdechu i od razu "po" wyszorować dokładnie otwór gębowy, język, policzki co się da, ponieważ posmak pozostaje.
  • ja piję raz dziennie przed śniadaniem niepełny kubek "nescafe"
Wspominam o tym ponieważ jestem właśnie w trakcie takiej kuracji:)

Zaznaczam, że kuracja jest na własną odpowiedzialność. Nie zlecił mi jej żaden lekarz, więc to co wiem, to jest to czego sama się dowiedziałam.
Jeśli ktoś stosował tą lub podobne metody pozbywania się kosmitów, czekam na info w komentarzach:)

P.S. Jeśli w treści jest jakiś błąd, proszę o wyrozumiałość, ciężki czas u mnie nastał. Dlatego też, zanim się zdecydujecie sami doczytajcie czy wam taka kuracja odpowiada i sprawdźcie zwłaszcza skutki uboczne oraz dawkowanie.

sobota, 12 października 2013

Układanie boba i konkurs organizowany przez firmę Seboradin

Niestety moje przypuszczenia co do moje częstotliwości pojawiania się na blogu okazały się słuszne. Na dodatek mój własny prywatny komputer wypowiedział mi posłuszeństwo i pojęcia nie mam co teraz z nim będzie, także dodawanie postów chwilowo dla mnie graniczy z cudem. Liczę, że jakiś znachor go przywróci do świata działających maszyn. 

Dzisiaj chciałam zaprosić was na konkurs organizowany przez firmę Seboradin (fan page). Zadaniem konkursowym jest przygotowanie stylizacji fryzur zgodnych z jesiennymi trendami i wysłanie zgłoszenia do dnia 31 października 2013 roku. O samym konkursie możecie więcej przeczytać na fan page Seboradinu: TUTAJ.
Nagrody jakie można wygrać są opisane TUTAJ:

I. Seboradin Regenerujący: szampon, balsam, lotion, maska oraz ampułki Niger, a także Seboradin z Naftą Kosmetyczną: szampon, baslam, lotion.
 
II. Seboradin Regenerujący: szampon, balsam, lotion, maska
 
III. Seboradin Regenerujący: szampon, balsam, lotion,
 
IV. Seboradin Regenerujący: maska + zestaw próbek
 
V. Seboradin Regenerujący: maska + zestaw próbek

Nagrody I-III przyznawane będą przez Jury, a nagrody IV-V trafią do osób, których zgłoszenia uzyskają największą ilość głosów. 

Na zdjęciu zgłoszeniowym powinna być widoczna kartka z  nazwą konkursu - "Jesienne inspiracje Seboradin".



A znacie aktualne jesienne trendy? Ja nigdy się do nich nie stosowałam, bo w sumie jakie to ma znaczenie skoro nie mogę ułożyć żadnej fryzury? Teraz przyszedł ten moment kiedy włosy mam już lekko podrośnięte i zaczynają się wywijać w drugą stronę. A nie daj Bóg, żebym poszła spać z wilgotnymi włosami. To jest wtedy taka masakra, że nie wiem jak wyjść z domu. Ostatnio miałam takie sytuacje dwa razy pod rząd. A co jest w tym wszystkim najgorsze: ok, nie układają się cudownie, każdy w inną stronę, ale przecież można je spiąć. Nie, nie można, ponieważ na to są jeszcze za krótkie. Na siedzenie w domu ujdzie, na spotkanie z klientami, niekoniecznie;)

Wracając do trendów: oczywiście do większości fryzur trzeba mieć długie włosy o rzecz oczywista, trzeba "mieć" włosy.

W tym sezonie modne są m.in fryzury z przedziałkiem na boku, także mogę powiedzieć, że jednak w jakimś stopniu wstrzeliłam się w to co jest teraz na czasie;) Na chwilę obecną mam odrośniętego boba który jest już trochę trudniejszy do ułożenia, ale w pierwszej fazie po obcięciu uważam, że naprawdę niewiele trzeba żeby bob dobrze wyglądał. W moim odczuciu jest to chyba najlepsza fryzura dla kogoś z takimi problemami jak ja. Osoby z prostymi włosami właściwie tylko przy użyciu rąk powinny być w stanie ułożyć fryzurę. Oczywiście fryzura zyskuje kiedy ułożymy ją przy użyciu suszarki. Ja robię to rzadko, ale jeśli już to wygląda to mniej więcej tak: 



UKŁADANIE BOBA:
1. Najpierw suszę włosy na karku i najczęściej wygląda to tak, że suszę je z głową zwieszoną w dół. Swoją drogą, to również trochę podnosi włosy u nasady. 
W między czasie trochę podsuszam również pozostałe włosy, żeby nie było takiej sytuacji, że kark mam suchy a z reszty głowy kapie. 
2. Jak już całość jest lekko podeschnięte skupiam się na ułożeniu fryzury. Wydzielam palcami przedziałek z boku i suszę włosy w ten sposób, że ręką włosy z tyłu zagarniam do przodu. Tak suszone zostają w takim ułożeniu i sprawiają wrażenie, że jest ich więcej, a przynajmniej na tyle, że nie widać przerzedzeń. Wiadomo, że te włosy z tyłu wrócą częściowo na "swoje pozycje", ale i tak jest spora różnica niż jakby suszyć włosy pomijając ten ruch. 
Moje włosy przy takim suszeniu mogę nawet ręką lekko je naciągając rozprostować i nadać im taki kształt, żeby przy brodzie zawijały się pod spód. Kiedy schną same to bywa różnie. Zazwyczaj wywijają się na zewnątrz.
Jak się do tego naprawdę przyłożę, to nawet przedziałek udaje mi się tak wydzielić, że wygląda jak niteczka. Mojej fryzjerce wychodzi to bezbłędnie, a też do ułożenia moich włosów używa tylko suszarki i rąk. 

Pytanie czy bez suszarki też można je tak ułożyć? Można, aczkolwiek podczas ich schnięcia co jakiś czas trzeba pamiętać żeby włosy z tyłu zagarniać do przodu. Mi nie udaje się bez suszarki wyprostować włosów i ostatecznie wywijają się na zewnątrz. Nie są też tak gładkie. Ale to nie ma dla mnie większego znaczenia, dlatego po suszarkę sięgam tylko wtedy kiedy z jakichś przyczyn jestem zmuszona myć włosy rano.

Przy układaniu takiej fryzury najważniejszy jest ruch 2. Na to mi zwróciła uwagę fryzjerka kiedy powiedziałam jej, że moja stylizacja będzie na poziomie mniejszym niż minimum;) Kiedy dodałam rok temu post o tym, że ścięłam się na boba, okazało się, ze bardzo dużo osób trafiało do mnie szukając sposobu na ułożenie takiej fryzury.

sobota, 28 września 2013

Forum

:)

Pojawiam się na chwileczkę. 
Justyna podrzuciła pomysł, żeby zrobić coś na kształt "forum" na którym mogłybyście też same pisać między sobą. Nie wiem czy to się sprawdzi, ale w sumie, jeśli faktycznie byłoby to jakimś ułatwieniem dla was to możemy spróbować. Wyjdzie w praniu. 

Post podwieszam do paska bocznego po prawej stronie.

Sam post jest zamknięty, nie będę go edytowała, więc jeśli coś będzie się pojawiało z mojej strony to również w komentarzach.



2013_10_18

!!! Dziewczyny pod oknem komentarzy jest ZAŁADUJ WIĘCEJ. Po "kliknięciu" rozwijają się wszystkie komentarze.
P.S. Bloger nie publikuje wszystkich komentarzy:(

wtorek, 24 września 2013

Poprawa

Pierwszy "podmuch" jesieni ma specyficzny zapach, który zawsze kojarzył mi się z przemijaniem, końcem. Wrzesień był miesiącem kiedy musiałam spakować walizki i wyjechać, zostawić rodzinę, przyjaciół...miłość. Mimo, że od kilku lat żyję stacjonarnie, jednak to uczucie które towarzyszyło mi przez lata pozostało. Nie lubię go. Nie należę do osób sentymentalnych i nie lubię kiedy rządzą mną emocje. Jest jednak coś dobrego co przychodzi wraz z jesienią: moje włosy na jakiś czas przestają mi dawać w kość! 
...i nie ma to jak po wzniosłym wstępie, przejść do banałów;)

W tym roku nie musiałam nawet czekać na jesienną szarugę. Jest progres, może wyniknie z tego coś dobrego. I kiedy u innych pojawiają się wpisy: przyszła jesień, lecą mi włosy, u mnie będzie zgoła odmiennie.

Krótkim streszczeniem, na przełomie kwietnia/maja moje włosy jak na zwierzęta stadne przystało postanowiły wznowić swoją migrację, młode, dorosłe, całe rodziny. Przy czesaniu, myciu, zwykłym dotknięciu. Dziennie 100ka. To co mi odrosło, a i tak nie było tego wiele, niestety wypadło bardzo szybko. Lekko podłamana tym faktem postanowiłam podjąć się leczenia hormonami które zlecił mi endokrynolog, jak się okazało błędnie diagnozując mi PCOS i insulinooporność, o czym dowiedziałam się później. Uznałam, że skoro już jednak podjęłam się takiej kuracji to będę ją kontynuowała przez te 4 miesiące które miała trwać.
Na ten czas odstawiłam wszystkie suplementy. Z wcierek zostałam tylko przy Loxonie.

Włosy nie przestawały lecieć nawet trochę. Jedyne co się zmieniło, to zmniejszył się łojotok. Ostatecznie w sierpniu już lekko podłamana brakiem poprawy poprosiłam internistkę o wypisanie mi wcierki. Postanowiłam włączyć również płukankę kawową oraz masaż skóry głowy który dzielna Maurice wprowadziła na salony. Kilka razy zarzuciłam na skalp Balsam z pijawek którego miałam resztkę i jajko z rycyną. Postanowiłam też trochę bardziej zadbać o same włosy, ale tutaj bez szaleństw, trochę oleju ryżowego, jakaś maską i odżywką po myciu.

Już po pierwszym tygodniu września zauważyłam poprawę. Przede wszystkim nie wyciągałam włosów w ciągu dnia co dla mnie jest pierwszym dobrym znakiem. Później kolejno przyszło zmniejszenie ilości wypadających włosów przy myciu i czesaniu, oraz zauważyłam maluchy. Maluchów jak zwykle nie jest dużo, są małe i liche i oczywiście nie tam gdzie są najbardziej potrzebne, ale nie będę wybrzydzać. Ważne, że coś zakiełkowało.

Moim zdaniem najbardziej prawdopodobne jest to, że pomogła mi wcierka. Czas po jakim zmniejszyło się wypadanie włosów i pojawiły się maluchy jest dokładnie taki sam jak w zeszłym roku. Nie bez znaczenia są jednak i pozostałe elementy które stosowałam. Ciężko mi stwierdzić, czy sama wcierka dała by taki sam efekt.

A jak już jesteśmy przy efektach, to po 5ciu miesiącach brania hormonów ze względu na skutki uboczne które wystąpiły, postanowiłam tabletki odstawić (oczywiście nie sama, po rozmowie z ginekologiem). Nie wiem jak duży miały wpływ na aktualny stan mojej czupryny, ale bardzo się boję co nastąpi w najbliższym czasie. Mam nadzieję, że nie czeka mnie żadna apokalipsa.

Póki co, żuczki moje kochane, jutro (ups! dziś) zmieniam moje lokum. Już kilka razy wspominałam o tym w komentarzach, teraz mówię o tym na forum. Będę miała ograniczony dostęp do sieci i zapewne nie będę bywała tak często (he he, co najmniej jakbym teraz przesiadywała godzinami), ale odpisywała będę, najwyżej z małym opóźnieniem.

Nadal w planach mam polowanie na rzepkę. Jak ktoś jest z Wro i natknie się na to egzotyczne warzywo, plissss, dajcie znać! Zrobiłam test z czosnkiem, cebulą, rycyną i żółtkiem, ale Maurice miała rację, daje kiełbasą :(. Średnia sprawa iść tak do ludzi. Nie piekło, nie podrażniło, to na plus:)

I rzeczy do której przymierzam się od roku, muszę tylko zrobić rekonesans i zebrać fundusze: trichogram. Jestem ciekawa wyników. Wiem, że nie daje 100% obrazu, ale mimo wszystko chciałabym się dowiedzieć na ile badanie przekłada się na "obraz".

poniedziałek, 16 września 2013

Biokap - szampon przeciw wypadaniu włósów

Zazwyczaj na mojej łazienkowej półce lądują szampony które są dedykowane przy ŁZS bądź dla skóry wrażliwej. Szampony skierowane przeciw wypadającym włosom już dawno przestałam kupować. Coś co jest tak krótko na skórze nie ma szans zadziałać. To moja opinia oparta na doświadczeniu z takimi produktami. Nie byłam więc zbyt optymistycznie nastawiona do szamponu któremu poświęcam ten post: mowa o szamponie Biokap. W pewnym momencie zrobiło się o nim głośno na Wizażu, w dużej mierze dzięki jednemu ze składników szamponu: palmie sabałowej. Opinie o nim były bardzo pozytywne, u niektórych osób zmniejszył wypadnie bardzo szybko. Nawet w aptece w której go kupowałam farmaceutka powiedziała, że słyszała, że jest kapitalny i czy już go używałam i mogę to potwierdzić?


Od producenta:
Włoska marka BIOKAP oferuje produkty do pielęgnacji i koloryzacji włosów, które nie zawierają wielu drażniących substancji, a swoje działanie zawdzięczają przede wszystkim bogactwu składników naturalnych. Okazało się, że w naturze istnieją także rośliny, które skutecznie hamują działanie enzymu 5 alfa-reduktazy, przeciwdziałając wypadaniu włosów. 

palma sabałowa oraz pestki dyni – to właśnie one hamują wypadanie włosów, blokując enzym 5 alfa-reduktazy,
substancje pozyskane z winorośli oraz afrykańskiej rośliny Olax dissitiflora - skutecznie poprawiają mikrocyrkulację w skórze,  
wyciąg z egzotycznej rośliny China – o silnym działaniu wzmacniającym włosy,
mięta oraz olejki z rozmarynu i drzewa herbacianego z upraw organicznych – dają efekt odświeżenia i oczyszczenia,
ekstrakt z pokrzywy – reguluje wydzielanie sebum,
ekstrakty z krwawnika, chmielu, malwy – nawilżają włosy, mają działanie ochronne,
sufraktanty z kokosa – mają delikatne właściwości myjące.*

Formuła szamponu - oparta na roślinnych składnikach myjących, ekstraktach roślinnych oraz oczyszczonych olejkach eterycznych – jest niezwykle łagodna dla włosów, zapewniając im piękny wygląd i równowagę. W szamponie nie użyto chemicznych składników drażniących, takich jak emulgatory PEG, silikony, SLS, SLES czy parabeny. Kosmetyk został też przetestowany pod kątem zawartości niklu oraz przeszedł testy dermatologiczne.
 
Szampon stanowi pierwszy, ważny etapem kuracji przeciwko wypadaniu włosów. Powinien być stosowany 2-3 razy w tygodniu, już w momencie, gdy dochodzi do pierwszych objawów przerzedzania fryzury, aby zapobiec nasileniu problemu. *

*źródło: biokap



Moje uwagi dotyczące szamponu:
  • szampon nie jest tani. Zapłaciłam za swój coś koło 40zł, ale to była cena po zniżce, którą otrzymałam w aptece. 
  • z reguły nie mam problemów z rozprowadzaniem szamponów, więc i tym razem nie miałam. Szampon pieni się dobrze i dobrze myje
  • przez kilka pierwszych użyć wszystko było w porządku, ilość wypadających włosów się nie zmieniła, ale sam szampon nie powodował żadnych niepożądanych objawów
  • zazwyczaj "tego typu" szampony trzymam na skórze troszkę dłużej niż trwa samo mycie (zazwyczaj 2-3 minuty). I tak było również w tym przypadku
  • sytuacja zmieniła się po około 2-3 tygodniach (myję włosy codziennie). Zaczęłam odczuwać przesuszenie skóry, co u mnie wzmaga wypadanie. Musiałam więc odstawić szampon, a jak po ponownie do niego wróciłam po jakimś czasie, używałam go już zamiennie z innym, nawilżających szamponem. Niestety nic to nie zmieniło. Przestałam również trzymać go dłużej na skórze, niż trwa samo mycie. Skóra była nada przesuszona po jego użyciu.
  • szampon kupiłam w kwietniu/maju. Efekt przesuszenia niestety najprawdopodobniej został spotęgowany przez tabletki hormonalne które biorę od maja, jednak wiem, że niektóre osoby również odczuwały przesuszenie skóry po tym szamponie
Nie mogę jednoznacznie powiedzieć, że ten szampon nie działa, ponieważ u mnie najwięcej włosów leci właśnie kiedy mam suchą skórę, a po tym szamponie niestety, ale mam pustynię. Szamponu zostało mi może na 3 użycia i trochę żałuję, że nie wpadłam wcześniej na pomysł, żeby go dać komuś z mojego otoczenia, kto ma podobny problem do mojego, do przetestowania. Jestem ciekawa czy by pomógł. 

Kiedyś natrafiłam na "rozprawkę" sprzed kilku lat dziewczyny (niestety nie pamiętam co, gdzie i jak) która zastanawiała się dlaczego nikt jeszcze nie wpadł na to, żeby używać palmy sabałowej jako składnika kosmetyków, skoro jej pozytywne działanie jest znane już od dawna. No i bach! Jest! Wiem, że niektórzy robią testy z mazidłami samo-robionymi z dodatkiem palmy, ale ja jeszcze tego nie testowałam. 

wtorek, 10 września 2013

Masaż skóry głowy

O czym dzisiaj będziemy rozmawiać? O masowaniu skóry głowy. Czyli o czymś co absolutnie i całkowicie ignorowałam przez całe moje "łysiejące życie" i pewnie dalej bym ignorowała, gdyby nie Maurice.
Zawsze dla mnie dotykanie włosów i skóry było absolutną zbrodnią, tym bardziej, że towarzyszył/towarzyszy mi łojotok. Kto ma łojotok wie, że dotykanie włosów czy skóry wpływa na ich szybsze przetłuszczanie się.
Teraz u mnie sytuacja wygląda trochę lepiej, oczywiście nadal 2 dni bez mycia jest marzeniem nieosiągalnym, ale dla nas łojotokowców każda minuta na wagę złota.

Masować więc czy nie masować? Oczywiście egoistycznie skupię się zwłaszcza na tych z problemami skórnymi, reszcie diabeł nie straszny;) Zdania są podzielone. Częściej spotykam się z tym, żeby przy łojotoku nie masować skalpu, bo pobudzamy mieszki do produkcji łoju. Przetestowałam i wszystko się zgadza. Przed większym wyjściem nie polecam;)
Najlepszy sposób jaki na razie opanowałam to masowanie na 2-3 h przed myciem. Bez względu czy coś wcieram czy nie. Próbowałam masować podczas mycia włosów i to już było za późno. Po myciu u mnie to absolutna zbrodnia. Myślę, że trzeba też samemu wyczuć jak reaguje nasza skóra na masaż. Dostanie się do towarzystwa tyrpniętych przez ŁZS jest jak się okazuje bardzo proste.

Ale po co masować?
Masujemy po to, żeby poprawić ukrwienie skóry głowy i (uwaga, to będzie straszne), pozbyć się konających włosów. Mają opuścić teren i zrobić miejsce na nowe włosy. Coś, czego ja nie wiedziałam: włosów które są już martwe trzeba się pozbyć. To co już wspominałam przy okazji TEGO wpisu: nie uciekamy więc ani przed grzebieniem ani przed masowaniem skóry w obawie przed tym, że wypadnie nam więcej włosów. One mają wypaść i nawet muszą jeśli mają nam wyrosnąć nowe włosy. Jeśli nie pozbędziemy się martwych włosów proces ten zahamujemy...być może nawet nieodwracalnie.
Masujemy również po to, aby to co nakładamy na skórę głowy lepiej się wchłonęło. Oczywiście są preparaty które same w sobie pobudzają ukrwienie skóry głowy i przy nich masaż nie jest konieczny.

Jakie są metody masażu:
Tutaj nie ukrywam miałam nie lada problem z tym punktem. Mnie samej nikt nie uczył masażu, więc uważam, że wiedzy jako takiej na ten temat nie mam. Ale internet jak wiemy w dobro bogaty.
Masaż możemy wykonywać sami używając do tego opuszki palców, bądź posiłkując się specjalnie do tego celu dedykowanymi urządzeniami.

Najprostszym urządzaniem do masażu skóry głowy jest bardzo prosty przyrząd który wyglądem przypomina trochę trzepaczkę do jajek. Ja swój upolowałam w Jysk, ale najczęściej i najtańsze można spotkać w sklepach gdzie wszystko jest za przysłowiową "złotówkę". Początkowo mój masaż polegał na tym, że jeździłam tym urządzeniem po całej głowie...i to nie było dobre dla mojej skóry. Momentami miałam wrażenie, że jest wręcz podrapana. Oczywiście towarzyszył temu wzmożony łojotok. Wzięłam się więc na sposób i zaczęłam wykonywać "trzepaczką" masaż pulsacyjny. "Łapałam" nią skórę i przesuwałam jakby skórą po czaszce. To pomogło mi zmniejszyć łojotok i ilość zgubionych włosów w trakcie masowania (myślę, że część była zwyczajnie wyrwana przez to urządzenie). Jednak szukając filmików pokazujących masaż głowy okazało się, ze wszyscy wykonują go tak, jak jak robiłam to na początku!
Pokażę wam dość zabawny film z udziałem ślicznego psiaka:



lub filmik z udziałem Pana:



Po jakimś czasie ostawiłam masażer i postanowiłam masować skalp opuszkami palców. Robiłam to absolutnie na wyczucie, bardziej jednak skupiając się właśnie na "przesuwaniu" skóry  po czaszce niż "masowaniu włosów". Oczywiste, nie oczywiste, ale szukając filmików które by pokazywały masaż skalpu najczęściej trafiałam na takie które jednak nie nadawały się dla łojotokowców przez wzgląd na ich intensywność. Masowanie przez "przesuwanie skóry" jest dużo delikatniejsze a myślę, że efekt i tak zostanie osiągnięty. Po dłuuuugich poszukiwaniach udało mi się znaleźć film na którym jest wykonywany masaż sposobem który ja stosuję:



Jednym ze sposobów masowania jest podobno też lekkie pociąganie włosów. Na filmie osoba wykonująca masaż w pewnych momentach pociąga za włosy masowanej i myślę, że to właśnie tak powinno wyglądać. Robi to bardzo delikatne, nie szarpie ich.

Aktualnie dużo bardziej lubię masować skórę palcami niż masażerem. Wydaje mi się, że może to dać lepsze efekty. Już po 2ch minutach skóra jest fajnie rozgrzana, ale nie czuję jej "podrażnionej" jak po zastosowaniu masażera.
Zaczynam masować od czoła i idę wzdłuż przedziałka, aż do szyi. Używam obu rąk (widziałam na niektórych filmach, że osoba masująca masuje jedną ręką, a drugą przytrzymuje czoło). Odrywam ręce i masuję kolejną partię, ale już bardziej idąc w stronę uszu. "Pokonanie" głowy zajmują mi 3-4 takie podejścia. Cykl powtarzam. Na koniec wsuwam całe ręce miedzy włosy tak, żeby objęły całą głowę i trzymając rozpostartymi palcami ręki skórę, staram się je przybliżyć do siebie tym samym przesuwając również skórę. Zawsze jak pisze takie tłumaczenie, mam wrażenie, że i tak nikt z tego nic nie zrozumie, ale wybaczcie, aktorka ze mnie marna, filmu nie będzie;)

Masuję skórę już od miesiąca. Ponieważ z systematycznością u mnie ciężko, więc z przerwami, ale od powrotu z urlopu staram się pamiętać i nie robić dłuższych niż 2 dniowe przerwy. Niektóre przerwy są wymuszone stanem skóry, jeśli w danym momencie jest za bardzo podrażniona wcierkami to muszę darować sobie masowanie, ponieważ podrażnienie + masaż  = tłusta skóra w szybkim czasie.

A teraz pytanie do was? Wiem, że niektóre z was masują skórę, jak chociażby wspomniana Maurice:) Może macie jakieś przemyślenia bądź uwagi?

sobota, 7 września 2013

Wrzesień_aktualizacja włosów

Na blogu bardzo rzadko pokazuję "aktualizacje włosów". Wydaje mi się, że na krótkich ciężko ocenić ich stan. Po pierwsze dlatego, żeby taka długość włosów wyglądała źle to chyba trzeba by być niesamowitym dewastatorem, a po drugie dlatego, że o pielęgnacji włosów na ich długości się nie znam. Robię wszystko "na czuja", a właściwie to nie robię, bo mało co nie kłóci się z moją skórą.
Wracając do tematu, moje włosy, po  prawie dwóch miesiącach od ścięcia. Nie widać żeby coś urosły. Mój problem od lat. Mogę je jednak już lekko związać, więc daje im 1-2cm.
Nie piszę co używałam na długości. Jak dobiję kiedyś do łopatek to może to wtedy będzie istotna informacja, póki co, same zdjęcia.
wrzesień
lipiec

Zdjęcia są tak naprawdę do kitu, ale dzisiejsza piękna pogoda nie pozwoliła mi zostać w domu. Ostatnie podrygi lata i naturalna witamina D. Siedziałam więc przez pół dnia na słońcu i co się bardzo rzadko zdarza, przeszła mi sama migrena! Uznałam, że trzeba wykorzystać okazję i strzelić sobie fotkę w plenerze! Tylko jak tu zrobić sobie samej zdjęcie od tyłu? Jak już nieraz wspomniałam, mam niesamowity dar do robienia zdjęć:) 5 włosów na krzyż a u mnie bujna czupryna wychodzi...ale do tej pory wszystkie zdjęcia robiłam w domu, gdzie nikt nie patrzył i miałam całą masę pudeł które robiły mi za statyw. Jak tu zrobić zdjęcie samej sobie...na dworze? Okazała się w tym bardzo pomocna nowa ustawa śmieciowa! Teraz pojemników mamy w bród które całkiem nieźle zastępują statyw...lub pudła.  Jak widać po zdjęciach pojemniki na śmieci możemy odnaleźć nawet w otoczeniu bujnej zieleni. Najlepszy jest ten żółty z płaskim dnem. Trochę wyższy od tego niebieskiego, który opcjonalnie też się nadaje. A może one są równe?  Nieistotne. Jedyny minus pojemników jest taki, że ciężko z nimi manewrować, a że było mocne słońce, to dopiero w domu mogłam zobaczyć co wyszło, bądź nie wyszło. Mój ciemny czerep idealnie zgrywa się tonalnie z dżunglą która wyrasta przede mną przez co całość się zlewa. Dlatego uważam, że zdjęcia są do kitu. Ale i tak miałam niezły ubaw. Dla mnie robienie sobie publicznie zdjęć jest dość krępujące, a tu jeszcze zdjęcie do którego muszę ustawić się tyłem do aparatu. Dłuuugo szukałam miejsca gdzie nie będzie gapiów, ale umówmy się, żółte pojemniki nie stoją na odludziu! Jedna pani z psem to nawet się zatrzymała i widziałam, że długo analizowała czy iść w moją stronę:D Niestety to ja musiałam spasować...dla dobra pieska.

środa, 4 września 2013

Urodziny bloga

Dzisiaj nie będzie włosowo...a przynajmniej nie całkiem. Z dwóch powodów: pierwszy jest taki, że mam dzisiaj wolne i od rana absolutnie nic nie robię. No dobra nie całkiem, ale nie nadwyrężam procesora;) Drugi powód, ma związek z czymś na co sama nie zwróciłam uwagi a przypomniała mi o tym Natalia, to urodziny mojego Bloga. Dzieciak skończył już roczek. Dla mnie nie do ogarnięcia, że przez ten rok się nie poddałam i nadal go prowadzę.
Założyłam go po to, żeby zmotywować siebie do znalezienia odpowiedzi. Uznałam, że jak zrobię to "publicznie" to będzie wstyd i hańba jak się poddam w połowie drogi. Czy mi się tu udało? Jak widać nie, ale nie oznacza to, że poniosłam porażkę na całym froncie. Bardzo dużo się dowiedziałam, zwłaszcza dzięki ludziom którzy tu zaglądają oraz tym do których ja zaglądam. Nie spędzam całego dnia buszując po blogach, nie bawię się w rozdanie, współprace, reklamy i inne rzeczy które napędzają "ruch" (z wyjątkiem pojedynczych historii). Nie mam głowy do takich rzeczy i nie to było celem. Więc każdy kto tu zagląda wiem, że robi to, bo tak jak ja szuka pomocy. Im jest was więcej, tym bardziej widzę jak wiele brakuje informacji na blogu które mogłyby wam pomóc. Niestety ja jedyne czym mogę się podzielić to swoim doświadczeniem. Dlatego bardzo dziękuję wam wszystkim, że się udzielacie i pomagacie sobie nawzajem.

Życzę każdemu z was (bo i czasami nawet panowie tu zaglądają) a także sobie, bujnej czupryny:)

P.S. Wybaczcie, ostatnio mam mniej czasu na prowadzenie bloga. Szykuje mi się w tym miesiącu przeprowadzka a dodatkowo full roboty skutecznie odcina mnie od wszystkiego. Nadal jednak zawzięcie masuję czerep i wcieram moją magiczną wcierkę. Włosy lecą, ale przez to, że mam zapełniony cały swój czas, nie mam  kiedy myśleć o wylatujących kłakach. Pod tym względem moja psychika zdecydowanie odpoczywa. Ale jak to w życiu bywa, gniecie ją coś innego. W ten sposób tworzy się błędne koło. Nazywa się telogen.
Czekałam w kuchni aż zagotuje się woda, stałam przy oknie, padał deszcz. Tak pomyślałam, jakby to było żyć w miejscu gdzie wszystko dzieje się bez pośpiechy, czas biegnie powoli. Myślę, że to byłoby na jakiejś wyspie, wokół palmy, rozgrzane powietrze. Żyłabym z łowienia ryb i plecenia koszyków. Nie budziłby mnie zgiełk miasta, nie ścigałabym się z czasem. Czy byłabym szczęśliwsza, czy nie miałabym problemów?

sobota, 31 sierpnia 2013

Czesanie (szczotkowanie) u osób którym wypadają włosy

Temat trochę dziwny. Początkowo stanowił element innego nad którym pracuję, ale uznałam, że warto mu poświęcić osobny wpis. Dlaczego? Otóż dla każdego przeciętnego Kowalskiego czesanie włosów nie jest niczym niecodziennym. Traktuje to tak samo jak mycie zębów. Jeśli jest to włosomaniaczka, to będzie miała nawet kilka specjalnych sprzętów służących temu zabiegowi, a nie tylko plastikowy grzebień. A jak sytuacja przedstawia się u osób którym włosy wypadają? Ręka do góry która nawet nie wiem gdzie leży jej szczotka? 
Bardzo długo należałam do takich osób. Zaczęło się bardzo wcześnie, jeszcze przed erą Ł czyli Łysienia. Byłam nastolatką, może nie dziecko kwiat, ale czesania włosów nie uznawałam. O dziwo jak patrzę na swoje zdjęcia z tamtego okresu to fryzura lepiej wygląda niż teraz. W każdym bądź razie, od wczesnej młodości byłam przyzwyczajona do braku grzebienia. Oczywiście nie twierdzę, że pół swojego żywota przeszłam z dredami na głowie, ale jak przypadkiem grzebień postanowił iść na wagary, nie rozpaczałam.
Kiedy więc włosy zaczęły mi lecieć w koszmarnych ilościach, same z siebie, bez niczyjej pomocy, grzebień naturalnie bez bólu poszedł całkowicie w odstawkę. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym psychicznie znieść widok wyczesanych włosów.
Czeszesz, czeszesz, czeszesz....czeszesz, a one lecą i lecą, lecą...i nie chcą przestać! O nie. Dla mnie było to za dużo. Dodatkowo doszedł do tego łojotok. Rozczesz babo tłuste włosy, ha ha ha. Bardzo śmieszne. To tak jakby rozprowadzić masło na włosach. Również podziękowałam. I tak sobie żyłam do momentu dopóki nie ścięłam włosów. Krótkich właściwie przecież nie trzeba czesać.

I czy to było dobre? NIE. I PISZĘ TO DUŻYMI LITERAMI. KOCHANE MOJE WŁOSY TRACĄCE, KUDEŁKI CZESZEMY! Która się pokłóciła z grzebień, już, przepraszać go na kolanach.

  • Nie uciekamy przed grzebieniem w obawie przed tym, że wypadnie nam więcej włosów. One mają wypaść i nawet muszą jeśli mają nam wyrosnąć nowe włosy. Jeśli nie pozbędziemy się martwych włosów proces ten zahamujemy...być może nawet nieodwracalnie. 
  • Oczywiście wszystkie które mają tak jak ja problem z łojotokiem, nie spędzają 5 minut na szczotkowaniu włosów, raczej na ich rozczesaniu. Szczotkowanie włosów które można połączyć również z masażem, powinny wykonywać tylko osoby ze zdrową skórą ponieważ całkowicie nieświadomie można sobie zafundować ŁZS. Ale jak wspomniałam wyżej. Nie chodzi o to, żeby osoby z łojotokiem się całkowicie nie czesały!
  • Kiedyś moja koleżanka powiedziała mi, że łój powinien być równomiernie rozprowadzony po włosach dla ich zabezpiecza. Możliwe, że u osób ze zdrową skórą tak, ale osoby z łojotokiem muszą uważać. Mi się nie raz zdarzyło, że włosy była w stanie " jeszcze pół dnia wytrzymamy", a po rozczesaniu niestety nie nadawały się już do niczego. Także ja w ciągu dnia unikam poprawiania fryzury. Najczęściej rozczesuję jak wyschną i przed myciem.
Post o rzeczy absolutnie banalnej, ale nawet ja sama nie zdawałam sobie z tego sprawy, że unikając czesania włosów robiłam sobie aż taką krzywdę! Przecież wypadają i tak, prawda? Z moją pomocą czy bez. A jednak nie jest tak do końca.

Macie jakieś przemyślenia na ten temat, a może inne zdanie? Dla mnie to nowe odkrycie, więc jestem ciekawa każdej opinii.


P.S.
I jeszcze jedna ważna kwestia, oczywista mam nadzieję dla każdego: nie pożyczamy grzebienia/szczotki komuś, ani od kogoś! Mi zdarzyło się kilka razy, że znajome nawet mimo tego iż wiedziały, że mam problemy ze skórą, chciały pożyczać mój grzebień.

P.S2
Wybaczcie to edytowanie, ale uznałam, że UNA ma rację. Wpis również tyczy się osób którym włosy wypadają, nie musi się to wiązać od razu z łysieniem. Ja już po prostu chyba przyjęłam do siebie rzeczywistość i nawet w rozmowie ze znajomymi mówię wprost o swoim problemie. Jednak wiem, że dla wielu osób słowo "łysienie" budzi złe skojarzenia.